„Exodus” Ł. Orbitowski

Autor: Łukasz Orbitowski

Tytuł: Exodus

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 448

Rok pierwszego wydania: 2017

Źródło: Egzemplarz recenzencki


Są w życiu czytelnika momenty, które bolą. Jednym z nich jest to, gdy ma się jakiegoś literackiego pewniaka i ten pewniak zawiedzie. I to jest, niestety, właśnie ten przypadek. Łukasz Orbitowski, który zachwycił mnie swoimi książkami („Nadchodzi”, „Szczęśliwa ziemia”, „Wigilijne psy i inne opowieści”), tym razem w moim odczuciu po prostu się pogubił. Wrażenie to spotęgowało spotkanie autorskie z pisarzem, poświęcone właśnie tej książce. Autor mówił, że „Exodus” był planowany jako powieść drogi, jednak podczas zbierania materiału do książki, odwiedzania opisanych później miejsc i tworzenia Orbitowski doszedł do wniosku, że w XXI wieku już nie podróżujemy, a jedynie przemieszczamy się z miejsca na miejsce. Ta rwana, skokowa fabuła wyszła „Exodusowi” na złe.

595105-352x500O czym to jednak jest, skąd ten biblijny tytuł? Exodus może oznaczać Księgę Wyjścia, czyli drugą księgę Starego Testamentu (to tam opowiedziana jest historia wędrówki Mojżesza i jego ludu w poszukiwaniu Ziemi Obiecanej), ale jest też po prostu określeniem wędrówki, wyjścia, ucieczki. To właśnie robi Janek, główny bohater powieści: wyrzuca telefon komórkowy, wybiera wszystkie oszczędności z banku, tnie dowód osobisty, zrzuca swoją tożsamość i ucieka z Polski. Dlaczego to zrobił zostaje na pewien czas tajemnicą – inna sprawa, że chyba odsłoniętą przeze mnie wcześniej niż autor to zakładał, bowiem domyśliłam się znaczenia fragmentów zapisanych kursywą daleko wcześniej niż Orbitowski odsłonił wszystkie elementy układanki.

A więc ucieczka, bezwładne przemieszczanie się. Podróż nie tylko geograficzna, ale też wsobna, gdzieś w duszy, niżej i niżej, w zło i ból. Ma się wrażenie, że Janek chce się ukarać, spodlić, że coraz gorsze warunki, w których przebywa, są mu w smak, że może się tym cierpieniem głaskać, bo przecież zasłużył, bo to kara, ale że w jego odczuciu wciąż za mała do popełnionego czynu, idzie dalej i dalej. W ciemność.

Nie ma ratunku. Nie można nigdzie uciec, bo dokądkolwiek pójdziesz, zabierzesz ze sobą siebie i swoje nieszczęśliwe serce.

Najpierw jest Berlin, jego kręte ulice, łóżko w wieloosobowym pokoju gdzieś w podrzędnym hostelu, bierne bycie z innymi wyrzutkami z różnych części świata, których los przygnał w to samo co naszego bohatera miejsce. Jednak Janek nie potrafi obracać się wśród ludzi, wszędzie wywołuje konflikt, zachowuje się irracjonalnie, irytuje i budzi gniew – nie tylko w bohaterach, ale i w czytelniku. Po splocie przedziwnych wypadków mężczyzna ponownie ucieka i tym razem trafia do obozu przesiedleńczego w Słowenii, gdzie zostaje wolontariuszem. Zaskakuje tu pewna sprzeczność, jego deklarowana chęć pomocy wydaje się na pokaz, skoro nie uznaje w uchodźcach ludzi takich jak on, nazywając ich „osobami”. Brzmi to nienaturalnie i śmiesznie (zdania w stylu „osoby stały za siatką i czekały na pożywienie”). Nie umiem oprzeć się wrażeniu, że postać Janka jest sprzeczna w swej konstrukcji. Z jednej strony autor chce nam pokazać, jak bardzo bohater żałuje tego, co się stało i jak chce odpokutować, z drugiej – Janek zdaje się martwić tylko sobą i swoim losem, prześladują go myśli, że zostanie schwytany przez policję, że został za nim wysłany list gończy, że go ktoś rozpozna i odeśle do polskiego więzienia. Wszystkich na swojej drodze traktuje instrumentalnie, a to dziewczyny w hostelu w Berlinie, a to kolegów i koleżanki z pracy w obozie uchodźczym, a to kolejne postaci pojawiające się na kartach „Exodusu”.

Jest tak do momentu, gdy na jego drodze (w małej Lublanie) staje żyjący na ulicy chłopiec, trudniący się męską prostytucją i sprzedażą narkotyków. Od razu jak na dłoni widzimy, kim ten Marko dla niego jest, substytutem kogo się staje. W tym momencie podejście Janka się odmienia, zaczyna małego chronić, dba o niego wręcz przesadnie, aż na siłę. Jednak w prozie Orbitowskiego programowo nie ma nadziei, więc nie zdradzę za wiele, jeśli napiszę, że i tu nic nie kończy się dobrze.

Jest jeszcze ostatni przystanek, mała grecka wysepka, gdzie, według opisu, mam „zbliżyć się do strasznej tajemnicy”. Jeśli chodzi o to, że cała ta książka jest okrutnie nudna i przegadana to odkryłam tę „tajemnicę” o wiele wcześniej. Nie wiem, do czego miała zmierzać ta powieść, nie wiem, co miała mi przekazać. Nie rozumiem głównego bohatera, jego panicznych działań, mimo wszystko niewspółmiernych do tego co (jak się wreszcie dowiemy z tekstu kursywą) się wydarzyło. Irytuje mnie jego dupowatość, nieprzystawanie do rzeczywistości i parcie w beznadzieję. To jednak nie byłoby jeszcze najgorsze, są bowiem świetne książki, w których nie lubimy ani jednego bohatera (patrz: „Drwale”). Problem jest inny: mam nieodparte wrażenie, że Łukasz Orbitowski sam się pogubił. Miał dobry pomysł na początku, nomen omen, drogi: tragiczne wydarzenie, ucieczka, przemiana poprzez podróż – co zakłada powieść drogi! – zdobywanie przez Janka nowych doświadczeń itd., a potem wszystko się rozmyło, rozwodniło w przegadaniu, autopowtarzalności wywodów Janka, w jakiejś takiej pseudofilozofii życiowej. Dawno się tak nie męczyłam z żadną książką, i mówię to z żalem, bo naprawdę bardzo lubię twórczość Łukasza Orbitowskiego.

Jednak jeśli ktoś mówi, że „no miała to być powieść drogi, ale zorientowałem się, że obecnie już nie podróżujemy” to powstaje automatycznie pytanie W CO w takim razie ewoluowała ta powieść? Jeśli autor wyznaje, że pisał o obozie przesiedleńczym, bo uchodźcy „to był temat nr 1 w telewizji w tamtym czasie i myślał, że tak będzie jeszcze długo, a już nie jest” to widać wyraźnie, że coś tu nie zagrało, że Orbitowski z czymś się spóźnił, coś przeoczył, czegoś nie umiał już połączyć. I to niestety w „Exodusie” widać. To nie jest tragiczna książka, to po prostu słaba książka jak na Łukasza, któremu wysoko stawiam poprzeczkę, bo wiem, że potrafi opowiadać świetne historie, w swoim brudnym, chropowatym stylu. Traktuję to jako wypadek przy pracy i puszczam w niepamięć, czekając na kolejną dobrą powieść autora.

2+/6

Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu SQN:

logo_sqn

16 myśli w temacie “„Exodus” Ł. Orbitowski

  1. Pingback: Podsumowanie grudnia | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

  2. Ha! Ale mamy timing, jeśli chodzi o pisanie i czytanie o Orbitowskim, ja szlifuję swój tekst właśnie!
    Ale zgadzam się, rozczarowanie jednakowoż. Odechciało mi się wręcz nadrabiać to, czego nie czytałam…

    • O, faktycznie! Zaraz biegnę do Ciebie 🙂 Cieszę się i nie cieszę równocześnie, że się tak zgadzamy. Fajnie nie być samą (chyba i tak jesteśmy w mniejszości!), ale szkoda, że i Ty się zawiodłaś. No i w dodatku taka niechęć do autora Cię dopadła. Daj sobie odpocząć i potem może spróbuj jednak np. ze „Szczęśliwą ziemią”, bo to naprawdę dobra książka. Ja sama za jakiś czas chcę w końcu sięgnąć po „Inną duszę”, żeby zatrzeć nieprzyjemne wrażenie po „Exodusie” 😉

    • Hahah, no bo nie umiem tego inaczej określić, zdenerwowała mnie ta książka XD Widzę, że zgadzających się z nami jest więcej, co jest jakimś pocieszeniem, że chyba nie jesteśmy czepialscy bez powodu i marudni, tylko można tę powieść tak odebrać 😛 Generalnie albo są głosy mocno na tak, albo pojazd po całości 😛

  3. Orbitowskiego nie znam jeszcze w ogóle, ale rozumiem to rozczarowanie, gdy lubiany autor rozczarowuje. A co polecasz na pierwsze spotkanie? Bo widzę, że „Exodus” to nie będzie raczej dobry wybór 🙂

    • No nie, mogłabyś się zrazić 😉 Ja polecam „Szczęśliwą ziemię” 🙂 No i chyba „Inna dusza” – wszyscy chwalą, ale ja jeszcze nie czytałam, sama nie wiem czemu.

  4. Pingback: Krytyka autora i czytelnika, czyli gdzie kończy się prawo do wypowiedzi, a zaczyna się hejt | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

  5. Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

  6. Wreszcie skończyłam, i od razu przyleciałam do Ciebie, bo pamiętałam, że miałaś duże zastrzeżenia. Sama też daleka jestem od entuzjazmu. Akurat ta kreacja bohatera, jego, jak piszesz, dupowatość 😉 fakt, że cały czas sam się przed sobą usprawiedliwia, że robi z siebie kogoś wielce szlachetnego i fair, a w gruncie rzeczy wcale taki nie jest – choć mnie to wszystko też denerwowało, to jednak oceniam to teraz jako mocną stronę książki. Wydaje mi się, że taki właśnie był zamiar autora, i że ten bohater to takie trochę dla nas niewygodne lustro, bo do pewnego stopnia każdy z nas się tak zachowuje – wmawia sobie, że sam jest super. Natomiast zgadzam się z zarzutem przegadania i nudy, zwłaszcza jeśli chodzi o te wątki poboczne z podróży po Europie. Naprawdę ważne wydają mi się tu tylko historie Klary i Antego, reszta jest na siłę, nie wiadomo po co, i brnęłam przez nie ze znużeniem, czekając na kolejne odcinki historii z przeszłości. Za dużo tego wszystkiego.

    • Właśnie to jest ciekawe, bo sam autor uważał, że to te sceny z przeszłości mogą być nużące, a jesteś którąś już osobą, która jest dokładnie odmiennego zdania 😉 Ogólnie przegadanie to chyba największy mój zarzut wobec tej książki. Są powieści, w których nie lubi się ani jednej postaci, a jednak śledzi się akcję z zaciekawieniem – tu tego nie było. Może masz rację, że główny bohater specjalnie jest „dupowaty”, ale jakoś nic mi w tej powieści nie gra, więc trudno mi dostrzec plusy, o których piszesz.

      • Naprawdę tak uważał? To rzeczywiście ciekawe, jak efekt literacki okazuje się zupełnie inny, niż sobie autor wyobraża ;). Nie wiem, mnie jakoś dużo łatwiej było odnaleźć się w tej warszawskiej historii i rzeczywistości, cała reszta była jak jakieś przygody ludzi z innej planety. W dodatku niespecjalnie pasjonujące ;).
        A swoją drogą, czasem sobie myślę, że te wszystkie spotkania i wywiady, te wszystkie opowieści pisarzy o swojej książce, potrafią zrobić więcej szkody niż pożytku. Bo jak taki autor zaczyna mętnie tłumaczyć, że tutaj napisał tak i tak, „bo tak wyszło”, opowiada o jakichś pierwotnych koncepcjach, których potem, jak się okazuje, nie udało mu się zrealizować, to i nasz odbiór jest potem bardziej krytyczny. Może już lepiej, żeby dzieło żyło swoim własnym życiem i żebyśmy pozostali w przekonaniu, że wszystko jest w nim dokładnie przemyślane, zaplanowane i ma swoje określone znaczenie, a nie wyszło przypadkiem ;).

        • To prawda, trochę sobie Łukasz sam strzelił w stopę. Nie dość, że poopowiadał to wszystko co opisałam w notce, to jeszcze mówiąc o tym, jakie wydarzenie zainspirowało go do rozpoczęcia książki, zdradził właściwie na wstępie jak skończy się wątek pisany w „Exodusie” kursywą (ja się usilnie teraz staram nie zdradzić przypadkowemu czytelnikowi komentarzy zbyt wiele :D). Prawie żałuję, że poszłam na to spotkanie autorskie…

  7. Pingback: Podsumowanie maja | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

Dodaj komentarz