Cześć! Witam serdecznie w podsumowaniu lutego. Najkrótszy miesiąc w roku już za nami. Czy podsumowanie również będzie tak krótkie? Przekonajmy się 😉 Zapraszam do lektury notki, a w niej jak zwykle znajdziecie przeczytane książki, nowe zdobycze na półkach, garść statystyk i polecajki blogowo-vlogowe 🙂
- „Prosta sprawa” W. Chmielarz (7/10): Jeszcze nigdy się nie zawiodłam na książkach Chmielarza. Od przeczytanego 3 lata temu „Podpalacza” zaiskrzyło literacko, i ta miłość trwa nadal. „Prosta sprawa” to powieść, która powstawała… w odcinkach na Facebooku. Pisarz, podobnie jak wszyscy Polacy, zamknięty w zeszłym roku z powodu pandemii w domu, zaczął tworzyć, a historia tak wciągnęła czytelników, że przerodziła się w pełnowymiarową powieść, która doczekała się w końcu wydania książkowego. To trzymająca w napięciu historia poszukiwań Prostego, który pewnego dnia znika bez śladu. Audiobook czytany przez Przemysława Bluszcza bardzo przyjemnie wchodzi w ucho. Coraz bardziej oswajam się z tą formą obcowania z książką, a dobry lektor to podstawa!
- „Ucho igielne” W. Myśliwski (7/10): Z przeczytaniem tej powieści specjalnie zwlekałam 3 lata. Uwielbiam prozę Myśliwskiego, przeczytałam wszystkie jego książki i żal mi było czytać tę ostatnią, wiedząc, że kolejnych już raczej nie będzie. Tak zapowiedział sam autor, a też biorąc pod uwagę jego słuszny wiek oraz fakt, że długo pisze on swoje powieści, również nie spodziewam się kolejnych jego dzieł. W końcu jednak nadeszła ta chwila i… nie poczułam takiej magii jak chociażby przy „Traktacie o łuskaniu fasoli” czy „Ostatnim rozdaniu”. Czy to jednak zła książka? Absolutnie nie! Mistrz Myśliwski nawet, gdy ma słabszy moment, to wciąż jest mistrzem pióra. W „Uchu igielnym” spotyka się młodość i starość, pamięć i historia, a także splątane ludzkie losy. Książka do wolnego podczytywania i podkreślania ołówkiem kolejnych pięknych zdań.
- „Dolina” B. Minier (7/10),
- „Ostatnia »więźniarka« Auschwitz” N. Majewska-Brown (7/10): Absolutnie niezwykła historia kobiety, która przeżyła kilka obozów koncentracyjnych, by po zakończeniu wojny… zamieszkać na terenie obozu Auschwitz. Mirosława zwana przez wszystkich Mimi zaczęła bowiem pracę w świeżo wtedy powstałym muzeum obozowym Auschwitz-Birkenau… Razem z nią pracował tam jej mąż, który również był wyzwoleńcem z obozu. Ich losy opowiedziała autorce Anna Odi, ich córka, nazywana przez Majewską-Brown ostatnią „więźniarką”, ponieważ zawodowo poszła w ślady swej matki (i również mieszka na terenie byłego obozu), by, jak sama mówi, dawać świadectwo. W zalewie tak zwanego „holo-polo” książki Niny Majewskiej-Brown wyróżniają się na plus: tu dostajemy tylko fakty, a choć są zbeletryzowane, stronią od ckliwych historyjek.
- „Inkszy welt” aut. zbiorowy (6/10),
- „Zgiń, kochanie” A. Harwicz (6/10): Książka dziwna, nietypowa i nie dla każdego. Ciekawa, intrygująca, choć bywa męcząca, jak męcząca jest sama bohaterka. Cierpiąca na depresję poporodową kobieta opowiada o swoich przeżyciach i trudnym doświadczeniu bycia matką. Podczas bezsennych nocy zastanawia się, czy rodząc dziecko, utraciła samą siebie? Czy uda jej się kiedykolwiek odzyskać dawną tożsamość i swobodę? To ważny głos w świecie, w którym wciąż rzadko się mówi o tym, że powitanie dziecka na świecie nie zawsze jest (od razu bądź wcale) dla kobiety radosnym i wspaniałym doświadczeniem.
- „Dlaczego nie rozmawiam już z białymi o kolorze skóry” R. Eddo-Lodge (7/10): Ten tytuł czytałam bardzo długo, chciałam bowiem zachować uważność, a w obliczu wielu faktów i przemyśleń autorki dawkowałam sobie lekturę. Mam poczucie, że jako osoba białoskóra nie mam żadnego prawa wypowiadać się w kwestii osób z ciemnym kolorem skóry. W swoich esejach autorka naświetliła ogrom prześladowań i dyskryminacji takich osób w Wielkiej Brytanii – która generalnie z tym zjawiskiem się nie kojarzy. Strach pomyśleć, jakie doświadczenia Eddo-Lodge miałaby, mieszkając w Ameryce. Dająca do myślenia i niełatwa lektura.
- „Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli” R. Rak (9/10): Nie umiem chyba oddać słowami, jak rewelacyjna jest to opowieść. Magiczna, wielowątkowa, cudownie się splatająca, pełna gadających węży, mądrych bab, złych panów i biednych chamów, płynie, skrzy się, mieni słowami. To też powieść napisana pięknym językiem, wciągająca bez reszty, oczarowująca czytelnika, pełna cudów i dziwów. To historia życia Kóby Szeli, jego miłości, strat, szans, a w tle buzuje i wrze chłopska krew, która zostanie przelana podczas rabacji 1846 roku. Absolutnie zasłużona Nagroda Nike i z pewnością jedna z najlepszych książek przeczytanych przeze mnie w tym roku.
- „Worek kości” S. King (6/10): Oj, dawno już nie czytałam żadnej książki Króla Grozy, a lubię do niego wracać. „Worek kości” to King ze średniej półki: dobry, intrygujący, ale też grzeszący dłużyznami (akcja zaczyna się gdzieś koło 150 strony, a początkowo historia nie jest zbyt zajmująca; raz nawet byłam bliska odłożenia książki). To historia Michaela Noonana, popularnego pisarza, który przeżywa ekstremalnie trudny czas. Nagle zmarła jego ukochana żona, dręczą go koszmary i nie potrafi pisać. Po czterech latach mężczyzna postanawia stawić czoła demonom. W tym celu jedzie do swojego domku letniego, bo to tam zdają się mieć początek straszne sny.
- „Awers” aut. zbiorowy (7/10): Recenzja niebawem!
- „Blame It on: The Expert on Nothing with an Opinion on Everything” B. del Rio (76/268 stron),
- „Rahim. Ludzie z tylnego siedzenia” P. Corso, S. Salbert (pozostała 1 godzina i 28 minut).