Autor: Szczepan Twardoch
Tytuł: Chołod
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 416
Rok pierwszego wydania: 2022
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Dwa lata minęły od wydania poprzedniej powieści Szczepana Twardocha, „Pokory”. Nie były to jednak bynajmniej dla fanów autora lata posuchy, bowiem w międzyczasie pojawił się zbiór felietonów „Wielkie Księstwo Groteski” oraz dramat „Byk”. Nie ma chyba jednak co ukrywać, że to w dłuższej, powieściowej formie śląski pisarz ma największe pole do popisu i to jego powieści zawsze robią na mnie największe wrażenie. W „Chołodzie” Twardoch wykonał dobry ruch: oderwał się fabularnie od Górnego Śląska i Warszawy, których wierny mu czytelnik może mieć już przesyt, a jednocześnie postawił na miejsce, w którym był i które zna: Spitsbergen i szerzej ‒ Morze Arktyczne.
„Chołod” ma budowę ramową. Najpierw czytelnik otrzymuje historię wyprawy pisarza, Szczepana Twardocha, który dla odpoczynku od codzienności udaje się ‒ nie po raz pierwszy ‒ na samotną wyprawę na Spitsbergen. Zaopatrzony w plecak i karabin, włóczy się wśród pustkowi i, jak sam pisze: milczy, nie medytuje, niewiele myśli. Po prostu je, idzie, wybiera miejsce na obóz, rozbija namiot, śpi, ale z tego raczej trudno byłoby ułożyć ciekawą opowieść. Musiało być coś więcej, jakiś bodziec, i bodziec się pojawia: autor, czekając w podrzędnym hotelu na odpłynięcie statku, którym zamierzał wrócić do domu, zostaje zaczepiony w barze przez pewną krzepką staruszkę. Borghild Moen jest właścicielką jachtu „Isbjørn”, na którym zwykle pływa samotnie, jednak coś w Szczepanie Twardochu skłania ją do zaproponowania mu wspólnego rejsu do Longyearbyen, a ten „zgadza się, nie zastanawiając się wiele”. Dzięki temu czytelnik otrzymuje opowieść o Chołodzie.
Pamięć niech pozostanie pamięcią, płynna i zmienna jak my, ludzie, materia w nas się wymienia, bo jemy, trawimy, cząstki materii osadzają się w naszym ciele, a inne wydalamy, w naszych ciałach nie ma nic stałego, my z materii, jak fala z wody, pojawiamy się, pęczniejemy jak fala i gaśniemy, a nasza pamięć z nami, zmienna, odbicie odbicia (…).
Ale zanim czytelnik, to otrzymuje ją Twardoch. Tak jest, podobno to nie fikcja literacka, a prawdziwa historia Konrada Widucha, weterana Wielkiej Wojny, komunisty całym sercem oddanego rewolucji. Pisarz poznaje ją dzięki notatnikowi z dziennikiem mężczyzny, który, co ciekawe, miał urodzić się w jego rodzinnych stronach. Jak jednak w posiadanie tego przedmiotu weszła Borghild Moen, no i czy dziennik jest prawdziwy, czy to tylko mistyfikacja? Na razie się tego nie dowiemy, musimy razem ze Szczepanem Twardochem czytać tajemnicze zapiski.
Czytamy więc, że po wojnie razem z Karolem Radkiem wyjeżdża Widuch do sowieckiej Rosji i wciela w życie proletariacki porządek, walcząc w szeregach Konarmii w wojnie 1920 roku. Rewolucja jednak pożera własne dzieci. Podczas czystek 1937 roku towarzysz Widuch jako „stary bolszewik” zostaje aresztowany, skazany i wysłany do łagru, z którego jednak ucieka i tak zaczyna się jego podróż przez śniegi, lody i tundrę. Trafia on w końcu do tajemniczej osady, nazywanej przez jej mieszkańców Chołodem. Żyją w niej oni zgodnie z rytmem surowej, polarnej natury, hodują renifery, polują na foki i niedźwiedzie, mówią swoim językiem i nigdy nie słyszeli o Stalinie.
Wy nie wiecie, jak Rosyja przychodzi, kiedy przychodzi. Rosyja jak przychodzi, to przychodzi wielka, chociaż jej ludzie marni, słabi, ale przychodzi wielka i nie jest w stanie znieść obok siebie niczego, co nie jest Rosyją, więc wszystko w Rosyję zamienia, rozumiecie, w Rosyję, czyli w gówno. Żeby wszystko było takie same, jak to gówno.
Zobacz także:
Historia to z jednej strony nieprawdopodobna, a z drugiej pewnie taka jak wiele z tamtych lat. Najbardziej niewiarygodnym elementem jest oczywiście tytułowy Chołod, odizolowana od świata wspólnota, żyjąca według stworzonych przez siebie praw. Tam rządzą szamani mający wizje przyszłości oraz dzielni wojownicy, którzy obronią w razie konieczności społeczność i zdobędą pożywienie. Kobiety również nie są bierne, to silne osobowości, które nierzadko mają posłuch wśród reszty, zwłaszcza te starsze i doświadczone życiowo. Nieodkryty lud, żyjący w, mniej więcej, latach 40. XX wieku gdzieś wśród lodów i wiecznego zimna? Fabularnie jeszcze mogę w to uwierzyć, ale autor robi wszystko, bym przyjęła, że to zdarzyło się naprawdę, a na to nie potrafię przystać. Wszak wszyscy pisarze to zmyślacze opowieści, i Twardoch nie jest tu wyjątkiem. Nawet w pierwszej, realistycznej warstwie, gdy udaje się on na Spitsbergen, poznaje Borghild Moen i płynie z nią później jachtem, przedstawia nam swoją książkową kreację. Niemożliwością jest bowiem obiektywnie i zgodnie z prawdą opisać siebie: zawsze, gdy tworzymy swój opis przeznaczony dla innych niż nasze oczu, coś wymyślamy, coś pomijamy, coś innego uwznioślamy, skracamy, przetwarzamy.
Czy wierzę więc w cokolwiek z tej historii? Wierzę oczywiście, że Szczepan Twardoch wyjechał w 2019 roku na Spitsbergen, jak to nie raz już czynił. Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś zaczepił go w barze i może nawet była to starsza kobieta z własnym jachtem, która zaproponowała mu wspólny rejs. Tu moja szczypta wiary się wyczerpuje, ale ja jestem ogólnie osobą dość sceptyczną, a mój poziom wiary w różne sprawy jest dość niski. Zresztą, można zapytać, czy to najważniejsze? Czy istotne jest czy naprawdę żył kiedyś Konrad Widuch, komunista całym sercem oddany rewolucji? Na pewno istniał ktoś podobny, kto trafił potem do obozu dla „starych bolszewików” i później z niego uciekł. Może nawet przeżył, czemu nie? Różne rzeczy się zdarzają.
Jakkolwiek by nie było, warto docenić „Chołod” za tę historię, za literackie wyrwanie się autora na mniej uczęszczane lądy i zabieg opowieści w opowieści, który nie jest już wykorzystywany zbyt często. Jest tu równocześnie powiew świeżości i pewne elementy typowe dla autora. Osobiście zaczyna mnie powoli męczyć bohater kreowany na bardzo męskiego (zaradny, silny, stanowczy, potrafi posługiwać się bronią, radzi sobie z kobietami), mimo że ta męskość to u Twardocha często jedynie maska. Chętnie poznałabym inny typ mężczyzny (oraz inny typ kobiety niż chłodna, wyniosła, seksowna i inteligentna femme fatale, która również jest jego znakiem rozpoznawczym) w kolejnej jego powieści, ale zdaje się, że tak skonstruowani bohaterowie na stałe zlali się już ze światem przedstawionym pisarza.
„Chołod” to kolejna powieść Szczepana Twardocha o poszukiwaniu własnej tożsamości i tego miejsca na ziemi, w którym znajdziemy chwilę wytchnienia. Pamiętajmy jednak, że nic nie trwa wiecznie i w końcu, prędzej czy później, zawsze przyjdzie jakaś prawdziwa lub metaforyczna Rosja, która „wszystko w Rosyję zamienia, rozumiecie, w Rosyję, czyli w gówno”, żyjmy więc dobrze, póki możemy.
Gdy się od życia nie oczekuje niczego, to nie sposób się rozczarować, a gdy oczekuje się najgorszego, wtedy każdy dzień, w którem najgorsze nie nadeszło, okazuje się świętem.
5-/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu:

Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Brzmi obiecująco. Chociaż poza królem inne jego dzieła trawiłem z trudem.
To może spróbuj dać jej szansę, bo moim zdaniem po „Królu” Twardoch pisze ciut inaczej 😉 Ja wolałam znów jego dokonania przed „Królem” i „Królestwem”.
Wieczny Grunwald ogarnełaś? Mnie przerósł. Może dam bo temat mi się spodobał ta podróż którą zapowiada aż 🙂
Ogarnęłam 🙂 Właśnie to, „Morfina” i „Drach” to moje TOP 3 Twardocha.
Chciałbym podzielać entuzjazm. Jednym słowem nie wszystko dla wszystkich 🙂 Jak wspominasz Drach to nie mogę nie zapytać pochodzisz ze śląska?
Tak, spod Katowic
Dlatego więcej zrozumienia 🙂
Pingback: Podsumowanie stycznia | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku