„Sopot w trzech aktach” M. Matyszczak

Autor: Marta Matyszczak

Tytuł: Sopot w trzech aktach (Kryminał pod psem #10) / Tajemnicza śmierć Marianny Biel (#1) / Zbrodnia nad urwiskiem (#2) / Strzały nad jeziorem (#3)  Zło czai się na szczycie (#4) / Morderstwo w hotelu Kattowitz (#5) / Trup w sanatorium (#6) / Wypocznij i zgiń (#7) / Las i ciemność (#8) / Noc na blokowisku (#9)

Wydawnictwo: Dolnośląskie

Liczba stron: 300

Rok pierwszego wydania: 2022

Źródło: Zakup własny


Po spokojniejszym tomie dziewiątym, dziesiąta odsłona przygód Solańskich i Gucia pt. „Sopot w trzech aktach” znów nie daje czytelnikowi wytchnienia. Chyba roczna przerwa (w trakcie której autorka napisała dwie części Kryminału z pazurem) dobrze zrobiła tej historii. Czuć tu powiew świeżości, i to nie tylko z racji pełnego jodu powietrza znad morza, którym mają okazję oddychać bohaterowie. Z radością odnotowałam, że lubiane przeze mnie trio jest znowu w świetnej formie: Szymon (ku rozpaczy żony) nadal paraduje w wyblakłej i rozciągniętej koszulce z napisem „Lady Pa_k”, Róża wciąż przyciąga kłopoty i zabawne sytuacje, a Gucia jak zwykle nie zawodzi psia kluka (czyli nos) ‒ i to zarówno w kwestii nadmorskich smakołyków, jak i tropienia zbrodni.

Solańscy razem z Guciem w końcu mają okazję zostawić wszystko za sobą i pojechać w wyczekiwaną podróż poślubną do Sopotu. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że ich śladem nad morze ruszają trzy niekoniecznie pożądane podczas wypoczynku postacie: zdeterminowana Brygida Buchta oraz średnio dopasowana para Barański i Potomek-Chojarska. Nad wyprawą od początku zbierają się więc czarne chmury… A to dopiero początek nieszczęść, bowiem na miejscu, w urokliwym pensjonacie Józefina, wesoła kompania trafia na aferę kryminalną. Ktoś zamordował Artura Przebendowskiego, właściciela pensjonatu. I zrobił to niejako trzykrotnie… Solański zostaje oczywiście wynajęty do odnalezienia zabójcy. Niestety przeszkadza mu również nieszczęsny aspirant Barański, który mimo tego, że jest na urlopie, zostaje zwerbowany do pomocy przez miejscowego policjanta, komendanta Czyżaka. Czy sprawa morderstwa Przebendowskiego może mieć związek z wydarzeniami sprzed pół wieku? W Sopocie zaginęły wtedy dwie przyjaciółki, a milicja nigdy nie odkryła, co się z nimi stało. Wygląda na to, że Solański, Róża i Gucio znów będą mieli ręce (i łapy!) pełne roboty.

Niech ich pokręci, tę ludzinę! Znowu znaleźli sobie trupa na wakacjach!

Zobacz także:

„Sopot w trzech aktach” to powrót Marty Matyszczak do świetnej formy. Mamy tu dwa równoległe plany czasowe, współczesny oraz historyczny; przy czym ten drugi obejmuje zarówno czasy drugiej wojny światowej, jak i PRL-u (zahacza też o jeszcze dawniejsze czasy, gdy powoli budowała się potęga Sopotu). W tym pierwszym śledzimy sprawę zabójstwa Przebendowskiego, w drugim zaś poznajemy historię czterech przyjaciółek. Przed wojną ich pochodzenie nie było problemem, jednak już w czasach, gdy Adolf Hitler dochodził do władzy, grupka składająca się z Polki, Żydówki, Niemki i Kaszubki stawała się dość… egzotyczna. Czy przyjaźń Igi, Rutki, Elke i Ady rzeczywiście będzie trwała zawsze, tak jak to sobie obiecały jako nastolatki przy kamieniu na plaży?

Widać, że Matyszczak zrobiła solidną kwerendę i sporo się dowiedziała o historii sopockiego kurortu. Wiele tu informacji na temat historii miasta. Nie obawiajcie się jednak! Zostały one podane w bardzo przystępny sposób. Dzięki nim lepiej rozumiemy wątek historyczny i możemy poczuć klimat dawnego Zoppot. Dansingi, kolejne pensjonaty wyrastające jak grzyby po deszczu, kasyno… Sopot był wtedy bardzo modny i nazywany „Monte Carlo Północy”. Jednak czasy beztroskiej zabawy miały wkrótce minąć, bowiem wojna już pukała do drzwi… Jakby w mgnieniu oka rozwiał się kolorowy, radosny Sopot, a śmierć zaczęła zbierać swoje żniwo.

W odróżnieniu od dość melancholijnej części historycznej, ta współczesna kipi humorem, do czego walnie przyczynia się oczywiście Solańska, de domo Kwiatkowska. Dość wspomnieć, że już na początku powieści zostaje omyłkowo wzięta za zwłoki, gdy dryfuje w wodzie po spadnięciu z deski do paddle boardingu… A to dopiero początek, innych zaś tak zwanych fakapów Różyczki nie zdradzę, by nie psuć wam przyjemności z lektury. Jedno mogę wam obiecać: zgromadzenie w jednym pensjonacie nowożeńców Kwiatkowskich i Gucia, Potomek-Chojarskiej wraz z Barańskim oraz Buchtowej to mieszanka wybuchowa, od której pękniecie ze śmiechu!

Żeby tak psa zostawić samego w pokoju hotelowym, to trzeba mieć nie po kolei w głowie.

Bardzo ucieszył mnie powrót Gucia i ekipy, spodobało mi się także umiejscowienie akcji w Sopocie oraz przywołanie tekstów piosenek Agnieszki Osieckiej w tytułach kolejnych rozdziałów. Biorąc pod uwagę, że wczasy spędzałam w Trójmieście, a powieść czytałam na sopockiej plaży, nie mogłam sobie wymarzyć lepszej lektury!

5-/6