„Stara Słaboniowa i spiekładuchy” J. Łańcucka

Autor: Joanna Łańcucka

Tytuł: Stara Słaboniowa i spiekładuchy

Wydawnictwo: Oficynka

Liczba stron: 448

Rok pierwszego wydania: 2013

Źródło: Egzemplarz recenzencki


Bardzo rzadko zdarza się, bym sięgnęła po książkę skuszona pozytywnymi opiniami na jej temat, a jednak to właśnie przypadek „Starej Słaboniowej i spiekładuchów”. Książka ma już kilka lat, a ja w końcu mogłam się z nią zapoznać i sprawdzić, czy rzeczywiście było na co czekać. Skusiła mnie obecność słowiańskich upiorów, strzyg i południc, bowiem wierzenia naszych przodków są tak wdzięcznym, a tak rzadko wykorzystywanym w naszej rodzimej literaturze motywem. Joanna Łańcucka postanowiła ożywić różne, jak je nazywa główna bohaterka, „spiekładuchy” – i stwory te tłumnie nawiedzają książkową wioskę Capówkę. Czym więc jest ta książka? Horrorem? Nie bardzo. Fantastyką? Tylko w pewnym stopniu. Powieścią obyczajową? To za mało. Powiedzmy więc więcej.

352x500Stara Słaboniowa mieszka samotnie w domku na krańcu wsi, od śmierci męża za towarzystwo mając głównie kocura Mruczka, równie wiekowego jak ona sama. Czasem ktoś zajdzie do chaty, poopowiada plotki ze wsi albo przyjdzie po radę i pomoc, bowiem Słaboniowa, jak szepczą między sobą mieszkańcy Capówki, ma dar: dar wyganiania spiekładuchów. I chociaż co nowocześniejsi mieszkańcy wsi w upiory, zmory i południce już nie wierzą, to jednak i oni, gdy przyczepi się do nich siła nieczysta, idą do staruszki. Chciałoby się rzec: jak trwoga, to do… Słaboniowej. A nuż jednak babina pomoże? Odczaruje dziecko, wygoni chutliwego Kozła, który zaczaił się na jej chrześniaczkę, sołtysową uwolni od Zmory… Słowem: staruszka zna różne uroki i wie, jak sobie radzić ze Złym, choć ludzkie języki gadają, że jej noga od lat już w kościele nie postała.

Jak ja była młoda to zmory, strzygi i upiory żyły pospołu z nami na tym świecie i nikomu to dziwne nie było.

Słaboniowa od śmierci męża Hendryka jest bardzo samotna. Właściwie wygląda już śmierci, ale ona wciąż nie chce przyjść po staruszkę. Widocznie Słaboniowa ma jeszcze jakąś misję na tym świecie, widać ludzie z Capówki jej potrzebują, bo wygląda na to, że wioska jest przeklęta i raz po raz nęka ją siła nieczysta. Może też być tak, że starowinka ma do odpokutowania pewne grzechy z zamierzchłej przeszłości. Bowiem stara Słaboniowa ma swoje tajemnice: była uczestniczką zdarzeń, o których nikt we wsi już nie pamięta, ponieważ jest ona najstarszą osobą w Capówce. Powoli, opowiadanie po opowiadaniu, odkrywa się przed czytelnikiem coraz pełniejszy obraz Słaboniowej. Zaczyna on lepiej ją rozumieć.

– No i co ty na to, Hendryk, aa? Powiedz, co mnie tera czynić z tym spiekładuchem, co pode wsio chodzi, aaa? — zapytała Słaboniowa, ale kawaler ze zdjęcia, godny i uroczysty jak zawsze, nawet okiem nie mrugnął.

„Stara Słaboniowa i spiekładuchy” to tak naprawdę tom opowiadań, które łączy miejsce akcji i główna bohaterka, a i bohaterowie poboczni, czyli inni mieszkańcy Capówki, mają udział w coraz to innych zdarzeniach. Raz przyglądamy się bliżej Anecie, której Słaboniowa jest matką chrzestną, raz racjonalnej sołtysowej, a raz Olusi, wnuczce staruszki. Każda historia to nowy „spiekładuch”, którego Teofila Słaboniowa musi pokonać. Budowa książki jest więc prosta, ale to, co dla mnie jest siłą omawianego tytułu to obraz wsi, jaki wyłania się podczas lektury oraz portret starszej kobiety, głównej bohaterki. Dzieło Łańcuckiej to dla mnie trochę tacy współcześni „Chłopi” z elementami fantastyki i grozy. Oczywiście trudno porównywać do siebie nagrodzonego Literacką Nagrodą Nobla Władysława St. Reymonta i Joannę Łańcucką, ale chodzi mi o łączące oboje autorów umiejętne i dogłębne przedstawienie wiejskiej, małej społeczności, silnej wiarą, słabej plotkami i sporami, ale jednak w razie problemów trzymającej się razem.

Oczarował mnie również język. Słaboniowa i inni mieszkańcy Capówki mówią piękną, wiejską gwarą, a jednak autorka pisze tak, że czytelnik doskonale rozumie o czym mowa. Język ten dodaje wiarygodności i smaczku omawianemu tytułowi. Warto też wspomnieć o klimatycznych, czarno-białych ilustracjach autorstwa samej pisarki. Jest w „Starej Słaboniowej i spiekładuchach” coś takiego, co nie daje o sobie zapomnieć i skłania do refleksji. To nie jest jedynie mało poważna opowieść o strzygach i zmorach – z opowiadań wyłania się obraz współczesnego świata, często niewytrzymującego porównania z przeszłością, choć i ta przecież nie była łatwa. Gdzieś pod powierzchnią widoczne są również rozważania na temat starości i związanej z nią często samotności. „Stara Słaboniowa i spiekładuchy” to tak naprawdę przede wszystkim historia Teofili Słaboniowej, staruszki, która umiała pokonywać słowiańskie strachy. To bardzo udany debiut i pozostaje mi jedynie żałować, że Joanna Łańcucka nie napisała do tej pory nic więcej. Autorko, czekam na kolejne książki!

5/6

Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu Oficynka oraz stowarzyszeniu Śląscy Blogerzy Książkowi:

logo_oficynkasbk_logo_kolor2-1

9 myśli w temacie “„Stara Słaboniowa i spiekładuchy” J. Łańcucka

  1. Jak nie przepadam za zbiorami, to nie zaintrygowałaś! Zwłaszcza tym językiem, którym mówią bohaterzy – choć co tu dużo kryć, sam tytuł mnie zachwycił 😀 będę polować!

        • To prawda, a szkoda, że tak jest! Tak jak pisałam na początku, słowiańskie wierzenia to taki nośny wątek, a jakoś zaniedbany :/ Kojarzę jeszcze cykl Szeptucha Miszczuk (nie czytałam), a Ty możesz podpowiedzieć coś jeszcze?

  2. Pingback: Podsumowanie stycznia | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

  3. Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

  4. Pingback: Czytelnicze podsumowanie roku 2019 | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

Dodaj komentarz