„Wyspa” S. H. Björnsdóttir

Autor: Sigríður Hagalín Björnsdóttir

Tytuł: Wyspa

Wydawnictwo: Literackie

Liczba stron: 288

Rok pierwszego wydania: 2016

Tłumaczenie: Jacek Godek

Źródło: Egzemplarz recenzencki


Tak się zabawnie złożyło, że w przeciągu ostatniego miesiąca przeczytałam dwie książki traktujące w pewien sposób o apokalipsie. Każda opowiedziała o zagładzie cywilizacji w inny sposób. Stephen King w „Śpiących królewnach” skupił się oczywiście na Ameryce i pokazał małe miasteczko Dooling, do którego dotarł tajemniczy wirus aurory, czyli śpiączki dotykającej jedynie kobiety (tu moja recenzja), zaś Sigríður Hagalín Björnsdóttir w swojej debiutanckiej powieści „Wyspa” postawiła na mieszankę thrillera, political fiction i dystopii, dzięki czemu pokazała upadek społeczeństwa w jednym z najlepiej zorganizowanych krajów XXI wieku, czyli na Islandii. Poza tematyką niewiele jednak łączy Kinga i Björnsdóttir.

624088-352x500Na początku nikt nie przewiduje co ze sobą przyniesie brak łączności ze stałym lądem. Islandczycy sądzą, że kłopoty są jedynie przejściowe, więc choć zdarzenie paraliżuje życie na wyspie, ludzie są przekonani, że niebawem zacznie ono płynąć stałym rytmem. W końcu Islandia jest uzależniona od dostaw pewnych produktów, które są nie do zdobycia na wyspie, korzysta także, jak niemal każdy kraj, z telewizji satelitarnej, z bezprzewodowych łączy internetowych czy sieci komórkowych. Wszystko to z dnia na dzień przestaje funkcjonować, a w kraju zaczyna panować chaos, który bezskutecznie próbują opanować lokalni politycy. Zdani na siebie mogą mieć pokusę, by nadużyć władzy – i rzeczywiście, tłumacząc się dobrem narodu, nowo wybrany rząd (jako że część czołowych polityków przebywa poza granicami kraju i nie ma z nimi kontaktu) zaczyna manipulować opinią publiczną, by społeczeństwo nie wiedziało jak poważna staje się sytuacja. Na Islandii wkrótce zaczyna brakować pożywienia, a ludzie pozbawieni informacji ze świata i kontaktu z bliskimi mieszkającymi poza wyspą są coraz bardziej skorzy do zamieszek. Na ulicach zaczyna królować przemoc, a w rządzie wybucha bitwa o przywileje.

W tym trudnym momencie obserwujemy losy dwojga bohaterów, Hjaltiego i Marii. Ten pierwszy przed kryzysem był wziętym dziennikarzem, ta druga – skrzypaczką w miejscowej orkiestrze. Obecnie liczy się tylko to, że Hjatli ma znajomości w nowopowstałym rządzie, a Maria jako osoba obcego pochodzenia zaczyna być niemile widziana na wyspie, gdzie rośnie w siłę nacjonalizm. W momencie, gdy politycy są świadomi, że pożywienia nie starczy na długo, każdy obcy, nieważne czy turysta, który został z powodu kryzysu uwięziony na Islandii, czy wieloletni mieszkaniec obcego pochodzenia, jest niemile widziany. Maria i jej dzieci mają więc nie lada problem: czy Hjatli, mający swoje „wtyki” w nowym rządzie, zechce jej pomóc?

Bandyci są niegroźni, dopóki pozostają osamotnieni. Niebezpieczni robią się dopiero wtedy, kiedy normalni, inteligentni i wykształceni ludzie stają z nimi w jednym szeregu i biorą udział w tych okropnościach.

Sigríður Hagalín Björnsdóttir w „Wyspie” pokazuje jak niewiele trzeba, by normalne, trzeźwo myślące społeczeństwo cofnęło się lata wstecz, walcząc o przetrwanie. W trakcie kryzysu, gdy kraj jest odcięty od reszty świata, szerzy się ksenofobia i strach, a pierwotne instynkty każą walczyć o jedzenie i dostęp do wszelkich dóbr. Tu politycy bezwzględnie przywłaszczają sobie luksusy, podczas gdy zwykli obywatele muszą wynosić z domu ostatnie sprzęty, by wymienić je na resztki puszkowanego jedzenia. Po mieście snują się bandy wyrostków, gotowe zabić za najbłahszą rzecz, a każdy, kto nie ma islandzkiego pochodzenia, choćby mieszkał na wyspie od 20 lat, jest podejrzany.

Jako że kryzys pogłębia się stopniowo, a zmiany są wprowadzane po kolei, nie w jednym momencie, społeczeństwo początkowo nie zauważa do czego zmierza sytuacja. Powoli, podstępnie, za pomocą politycznej nowomowy i sprytnych sztuczek rząd ogranicza swobody obywateli, którzy w większości dają się prowadzić jak marionetki. Gdy Hjatli przejrzy na oczy jest już za późno. Trudno oczekiwać szczęśliwego rozwiązania całej tej historii.

Björnsdóttir właściwie nie daje nam odpowiedzi, i to jest mój główny zarzut do „Wyspy”. Do końca nie wiemy co spowodowało zerwanie łączności ze światem, a co więcej – czy świat poza Islandią w ogóle istnieje. Nie wyjaśnia się, czy ludność na wyspie kiedykolwiek nawiąże jeszcze łączność z resztą świata, choć rozwinięcie fabuły pozwala się domyślać rozwiązania. Mam też problem, który akurat nie wynika z uchybień autorki: mianowicie po przeczytaniu wielu antyutopijnych czy dystopijnych dzieł na czele z klasycznym „Rokiem 1984” Orwella czy „Nowym wspaniałym światem” Huxleya trzeba się naprawdę postarać, by zrobić na mnie piorunujące wrażenie. Dlatego też nie mogę powiedzieć, by „Wyspa” była złą książką, ale na pewno nie zwaliła mnie z nóg.

Nie odmawiam powieści Björnsdóttir ważności i obstawiam, że dała sporo do myślenia, zwłaszcza Islandczykom, natomiast w mojej opinii nie wyróżniała się zbytnio wśród innych dystopii dostępnych na rynku. Jej przerażającą siłą na pewno jest fakt, że opisane zdarzenia mogą stać się rzeczywistością – i jako takie ostrzeżenie „Wyspa” jest ważną powieścią. Do przemyślenia i dla przestrogi zachęcam do lektury.

4/6

Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu:

literackie

3 myśli w temacie “„Wyspa” S. H. Björnsdóttir

  1. Pingback: Tydzień Blogowy 7/2018 – o Gdańskich Targach Książki i poziomie czytelnictwa – Wielki Buk

  2. Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

  3. Pingback: Podsumowanie marca | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku

Dodaj komentarz