„Euforia” L. King

Autor: Lily King

Tytuł: Euforia

Wydawnictwo: Rebis

Liczba stron: 317

Rok pierwszego wydania: 2014

Tłumaczenie: Ewa Ledóchowicz

Źródło: Egzemplarz recenzencki


Fabularyzowane historie prawdziwych postaci coraz częściej przykuwają mój wzrok. Po intrygującej „Dziewczynie z rewolwerem” Amy Stewart wybrałam do recenzji kolejną książkę opartą na faktach, a mianowicie „Euforię” Lily King. Powieść ta skupia się przede wszystkim na postaci antropolożki Margaret Mead (Nellie), pokazuje też skomplikowane relacje z dwoma mężczyznami jej życia: Reo Fortunem (Fenem) oraz Gregorym Batesonem (Banksonem). Autorka umiejętnie splotła prawdę i fikcję – ta pierwsza była dla niej jedynie punktem wyjścia, ta druga rozrosła się i oplotła cienką nitkę faktów grubą naroślą wyobrażeń. To nie jest biografia Mead, bowiem jej życie zainspirowało King do stworzenia fikcyjnej postaci – Nell Stone. To nie jest także książka opowiadająca głównie o jej pracy antropologa – choć niewątpliwie temat ten jest w „Euforii” ważny. To jest książka o namiętności i pasji, a choć jest tu kilka soczystych scen seksu, wielbicieli erotyków od razu przestrzegam, że to nie taki typ książki, jaki lubią.

471178-352x500Po lekturze „Euforii” odnoszę wrażenie, że to, co łączy obie antropolożki to charakter. Margaret Mead była przede wszystkim sumiennym, zaangażowanym, błyskotliwym, pełnym pasji naukowcem. Co było przedmiotem jej badań? Kultura ludów Oceanii. Antropolożka skoncentrowała się na zjawiskach związanych z wychowaniem dzieci, kształtowaniem się osobowości oraz relacjami tych zjawisk z kulturą¹. Mead odbyła pięć wypraw terenowych: na wyspie Tau, na wyspie Manus, następnie badała Indian Omaha i nowogwinejskie plemiona, a na koniec mieszkańców Bali. Ze swych badań wysnuła wniosek, że za zachowania człowieka odpowiedzialne są warunki środowiskowe, a nie genetyka.

W „Euforii” Lily King wysłała swą bohaterkę na tereny Nowej Gwinei, jednak plemiona Tamów i Kionów oraz zamieszkiwane przez nich wioski zostały przez autorkę wymyślone. Pisarka przyznaje, że do stworzenia tej historii zainspirował ją pewien opis, który znalazła w biografii „Margaret Mead: A Life”, pióra Jane Howard. Od tego punktu poprowadziła swą powieść, czytelnik musi więc mieć świadomość, że trzyma w ręku wyobrażenia Lily King na temat pracy pewnej antropolożki, nie zaś biografię Mead. Jeśli weźmie się na to poprawkę, ewentualnie – jeśli od razu podejdzie się do lektury z takim właśnie nastawieniem – czas spędzony nad „Euforią” będzie ogromną intelektualną przyjemnością.

800px-Margaret_Mead_(1901-1978)

Margaret Mead (1948)

Książka Lily King aż skrzy się pasją, bo też główna bohaterka taka właśnie jest. Słowa „pasja” i „namiętność” są kluczowe dla tej powieści, więc bardzo możliwe, że pojawią się w treści tej recenzji jeszcze kilkukrotnie. Jest to jedna z tych historii, w których czytelnik zostaje od razu wrzucony w środek wydarzeń, choć powiedzieć to, to nic nie powiedzieć. King serwuje naprawdę mocny początek:

Gdy odjeżdżali, jeden z Mumbanyów czymś za nimi rzucił. To coś wpadło do wody kilka jardów od rufy i było jasnobrązowe.

– Kolejne martwe niemowlę – skwitował Fen.

Zdążył stłuc jej okulary, nie widziała więc, czy żartuje.

Stone i Fen powrócili właśnie z wyprawy badawczej, a Nell już myśli o kolejnej. Codzienność ją męczy, jej całym życiem jest praca. Siedzi więc przy stole i:

Próbowała nie myśleć o wioskach, które mijali, o wzniesionych w nich chatach, o paleniskach, dzieciach polujących z dzidami na węże pochowane w strzechach. O ludach, których jej brakuje, o plemionach, których nigdy nie pozna, o słowach, których nigdy nie usłyszy, o niepokoju, że może właśnie mijają tych, których powinna badać, lud, którego geniusz by się ujawnił dzięki niej, a jej własny dzięki niemu, lud wiodący życie, w którym dostrzegłaby sens.

Para spotyka Banksona, tak jak i oni badającego ludy w rejonie Nowej Gwinei. Mężczyzna czuje się bardzo samotny, nie mając partnera podczas swojej wyprawy, gorączkowo więc zachęca parę, by kontynuowali badania niedaleko terenów, na których sam przebywa. Nell nie trzeba specjalnie namawiać, więc razem z mężem rusza poznać kolejny lud, tym razem Tamów.

I od tej pory możemy obserwować antropolożkę przy pracy, a są to naprawdę fascynujące opisy przesycone pasją (a nie mówiłam?), pełne ciekawskich oczu i rączek tamskich dzieci, głośnych okrzyków tamskich kobiet i codziennych zwyczajów tamskich mężczyzn. Pióro Lily King jest tak wyraziste, a przestawiane sceny tak sensualne, że ma się wrażenie, że „Euforię” odbiera się nie tylko jednym narządem zmysłu (czyli wzrokiem), lecz wszystkimi po trochu: i dotykiem, i słuchem, i węchem, i wreszcie smakiem.

Postaci są niezwykle wyraziste, każda ma swój indywidualny rys. A że każda określa się poprzez swą pracę naukową, czytelnik może zaobserwować ich podejście do badań. Pisarka pokazuje nam bohaterów z różnych punktów widzenia: Nellie zostaje opisana w narracji trzecioosobowej, Fen – z perspektywy tej pierwszej, w jej dziennikach (a zwykle nie są to pochwalne zapiski, widać w nich wyraźnie rysujący się konflikt między Nell a Fenem – i to konflikt na wielu płaszczyznach), Bankson zaś opowiada czytelnikowi o sobie w narracji pierwszoosobowej.

Narrator wyrokuje:

Fen nie miał chęci badać tubylców, on chciał być tubylcem. Interesował się antropologią nie dla zgłębiania ludzkości. Nie chodziło o ontologię. Chodziło o życie na bosaka, jedzenie rękoma, publiczne pierdzenie. Miał bystry umysł, fotograficzną pamięć i talent tak do poezji, jak i do teorii (…), ale te przymioty chyba go za bardzo nie cieszyły. Interesowało go doświadczanie, robienie. Myślenie jest wtórne. Nudne. Przeciwieństwo życia. Podczas gdy ona znosiła wilgotność powietrza, jedzenie gotowane z sago oraz brak kanalizacji wyłącznie dla myślenia.

Nell znalazła pokrewną duszę w Banksonie, równie pełnym pasji co ona. Połączenie dwóch błyskotliwych osobowości powodowało intelektualne iskrzenie. Podskórny erotyzm aż kipi z kart powieści:

Jej płonące oczy topiły się w moich, kiedy miałem pomysł, który się jej podobał. Podążała za każdym moim słowem; potem się do nich odwoływała. Kiedy wpisałem do wykresu imię Martina, poprowadziła palec po literach. Na swój sposób odczuwałem to tak, jakbyśmy uprawiali seks, seks umysłowy, seks idei, seks słów, setek i tysięcy słów, gdy Fen w tym samym czasie spał, srał albo znikał.

Ale „Euforia” to nie tylko książka o badaniu ludów Nowej Gwinei: zresztą krzywdzące byłoby stwierdzenie, że jest to w ogóle książka „tylko” o czymś, bowiem to powieść wielowymiarowa. Jeśli odczyta się ją jedynie jako opowieść o trójce młodych antropologów czy jedynie o badaniu Innego, czy jedynie o namiętności, czy też o trójkącie miłosnym, czy o odkrywaniu siebie… to będzie to spłycenie historii, która zagęszczona do niewielu ponad 300 stron, oblepia swą spoistością i intensywnością. Z jednej strony żałuję, że „Euforia” jest tak krótka, z drugiej – nie jestem pewna, czy „rozrzedzenie” wątków dobrze by jej zrobiło. Skłaniam się ku temu, że słusznie, iż jest taka gęsta i mocna, bo lubię, gdy literatura mnie oszałamia, gdy uwodzi mnie zarówno historią, jak i językiem, a ilość „zaznaczek” rośnie w zastraszającym tempie.

Tak naprawdę nie potrafię Wam opowiedzieć o tej książce. „Euforia” Lily King powinna mówić sama. Warto po nią sięgnąć i oddać jej głos…

6/6

Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję księgarni internetowej Platon 24:

platon


¹ https://pl.wikipedia.org/wiki/Margaret_Mead

6 myśli w temacie “„Euforia” L. King

  1. Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy - moje recenzje książek

  2. Pingback: Tydzień Blogowy #51 – Wielki Buk

  3. Pingback: Podsumowanie czerwca | Książkowe światy - moje recenzje książek

  4. Pingback: #Summer Lovin’ Book TAG | Książkowe światy - moje recenzje książek

Dodaj komentarz