Autor: Benedict Wells
Tytuł: Hard Land
Wydawnictwo: Poznańskie
Liczba stron: 376
Rok pierwszego wydania: 2021
Tłumaczenie: Viktor Grotowicz
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Powieści opowiadające o dorastaniu w latach ’80. XX wieku przyciągają mnie w jakiś niewytłumaczalny sposób. Chociaż moje dzieciństwo przypadło na kolejną dekadę, lata ’80. są mi bliskie, a na pewno bliższe niż te po 2000 roku, gdy na świecie wiele się zmieniło. Te lata końcówki XX wieku pokazują relacje międzyludzkie zawiązywane tak, jak pamiętam je z własnych wczesnych lat: żeby kogoś poznać, trzeba było do siebie podejść i porozmawiać. W jakiś sposób było łatwiej, a w jakiś pewnie nie. Ja, jako osoba nieśmiała, miewałam z tym problem, ale i tak do dziś naturalniejsze wydaje mi się takie właśnie zacieśnianie więzów. Gdy przeczytałam więc o Samie, piętnastolatku, którego życie zmienia się diametralnie w lecie 1985 roku, wiedziałam, że muszę poznać tę historię. Przed wami „Hard Land”.
Missouri, druga połowa lat ’80. Trwają właśnie wakacje i nastolatek Sam postanawia podjąć pracę w starym kinie: po pierwsze, by wypełnić czymś czas i uciec od problemów w domu, a po drugie, żeby sobie dorobić. Chłopiec jest outsiderem, nie ma zbyt wielu znajomych i czuje się niezrozumiany tak, jak czuje się to właśnie w tym magicznym, trudnym czasie rozpiętym między dzieciństwem a dorosłością. To ziemia niczyja, tajemnicza i pełna niespodzianek, czas, który przynosi zwykle wielkie emocje. To wtedy stajemy się tak naprawdę sobą, zawiązujemy najtrwalsze przyjaźnie i dochodzimy do tego, o co nam w życiu chodzi. Sam poznaje w kinie starszą od siebie młodzież: Camerona, Hightowera i Kristie. Wyglądają na zgraną paczkę i początkowo nie są chętni przyjąć w jej poczet kolejnej osoby, ale wkrótce się zaprzyjaźniają, może dlatego, że w kinie jest niewiele do roboty, a oni spędzają w nim razem sporo czasu.
Po wieczornej zmianie nie poszedłem do domu. Stałem nadal nieruchomo za kasą. Walczyłem z obrazami w mojej głowie i myślałem o mamie, która rano nie czuła się dobrze. A kiedy znowu usłyszałem głosy i śmiechy tej trójki, zdobyłem się na odwagę ‒ i poszedłem po prostu do nich do biura!
W środku było duszno od dymu. Kristie, Hightower i Cameron siedzieli na wielkiej skórzanej kanapie i patrzyli na mnie pytająco.
Przez moment tkwiłem w drzwiach jak odstawiona na bok szczotka i nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Ale oni także się nie odezwali, więc po prostu przysiadłem się do nich, zajmując jedno z krzeseł.
W ten sposób Sam znajduje przyjaciół, zakochuje się i odkrywa tajemnice swojego rodzinnego miasta. Po raz pierwszy czuje, że znalazł swoje miejsce na Ziemi. Ale taki stan nie może trwać wiecznie… Lato się kończy, a wraz z nim pryska jak bańka mydlana to uczucie, że jest się we właściwym miejscu, czasie i towarzystwie. Dorastanie przynosi rozstania, rozczarowania, a nawet śmierć, a piętnastoletni chłopak nie jest na to gotów. Nie ma jednak innego wyjścia: musi zmierzyć się z rzeczywistością.
‒ Naprawdę powinno być na to jakieś słowo ‒ powiedziała. ‒ Coś w rodzaju eufancholii. Z jednej strony szalejesz ze szczęścia, ale z drugiej jesteś pogrążony w smutku, bo wiesz, że coś tracisz albo że ta chwila kiedyś minie. (…) Być może cała cholerna młodość to jedna wielka eufancholia.
Największą zaletą „Hard Landu” jest jego autentyczność oraz uniwersalność. Chociaż powieść toczy się w latach ’80. w Ameryce, ja, dorastająca na przełomie XX i XXI wieku w Polsce, miałam podobne rozterki. Wielkie emocje, głębokie przemyślenia, szukanie pomysłu na siebie i swoje życie, gorące pragnienie posiadania ludzi, którzy mnie zrozumieją… Trochę czasu już minęło, a ja wciąż pamiętam te lata, kiedy czułam, że cała jestem bezbronna i miękka jak brzuszek jeża, a więc wystawiona na atak. Doskonale widzę przed oczyma duszy, jak budowałam mury, by nie dać się zranić, i jak bywałam raniona mimo to ‒ bo życia nie da się przeżyć na letnio, bez chwil wspaniałych i okropnych. Co to by było za życie?
Zobacz także:
Podobały mi się przemyślenia Sama o maskach, jakie na siebie nakładamy i o ciężarze oczekiwań, który musimy nieść przez życie. Dobrze czytało się również o pozostałych bohaterach, ponieważ każdy był wyraziście wykreowany i miał swoje charakterystyczne cechy. Zdecydowanie zarówno postaci, jak i miejsce akcji zostały przez Benedicta Wellsa świetnie nakreślone.
Momentami zgrzytało mi tłumaczenie. Nie jestem fanką zostawiania angielskich słów na pewne określenia, skoro można znaleźć im polski odpowiednik (mall ‒ centrum handlowe, diner ‒ tania restauracja etc.). Trochę mnie to wybijało z czytania, na szczęście nie było takich słów wiele.
Opowieść płynie leniwie, momentami niewiele się tu dzieje, ale świetnie oddaje to senne lato w małym miasteczku, w którym zamyka się właśnie ostatnie kino i jeden z nielicznych dobrych barów, a młodzież po szkole ucieka stąd w poszukiwaniu lepszych życiowych perspektyw. Czuć w tej narracji wyraźnie koniec i jakieś wygaszenie. Wróćmy jednak do początku, bo to pierwsze zdania kolekcjonuje Kristie, i są one ważne w tej książce: Tego lata zakochałem się, a moja matka umarła. Mocne? Jak najbardziej! A ciąg dalszy nie ustępuje temu elektryzującemu początkowi. Warto.
5-/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu:

Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Podsumowanie maja | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku