Autor: Owen Beattie, John Geiger
Tytuł: Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina
Wydawnictwo: Uniwersytetu Jagiellońskiego
Liczba stron: 336
Rok pierwszego wydania: 1987
Tłumaczenie: Aleksander Gomola
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Ekspedycję Johna Franklina oraz Francisa Croziera opisał w genialny sposób w duchu grozy z elementami fantastyki Dan Simmons, tworząc opasłą powieść „Terror”. Nadszedł jednak czas, by rozwiać wszelkie wątpliwości i dać dojść do głosu badaczom, odkrywcom wraków Terrora i Erebusa, które w XIX wieku ruszyły, by przepłynąć z Morza Baffina do Morza Beringa, a po trzech latach słuch po nich zaginął. W 2014 roku (to 169 lat po wypłynięciu załóg!) ekipa znalazła HMS „Erebus”. Wrak Erebusa spoczywa na głębokości 11 metrów i znajduje się znacznie dalej na południe, niż ostatnia znana pozycja (u wejścia do Cieśniny Wiktorii). Dwa lata później kolejna ekspedycja poinformowała o znalezieniu wraku HMS „Terror”, zachowanego w doskonałym stanie, na głębokości 24 m w zatoce Wyspy Króla Williama, nazwanej wcześniej Terror Bay. W ten sposób po prawie dwustu latach od wyprawy świat dowiedział się, co naprawdę spotkało Johna Franklina, Francisa Croziera oraz ich załogi. Historię wszystkich wypraw w poszukiwaniu załogi i statków opisują Owen Beattie i John Geiger w publikacji „Na zawsze w lodzie. Śladami tragicznej wyprawy Johna Franklina”.
Kiedy słuch po wyprawie Johna Franklina i Francisa Croziera zaginął, wszyscy byli zgodni, że należy wysłać za nimi wyprawę ratunkową. W 1848 roku, 3 lata po wypłynięciu statków, które miały za zadanie pokonanie ostatniej, nieprzebytej części Przejścia Północno-Zachodniego, najgłośniej lobbowała za tym, co zresztą zrozumiałe, lady Jane Franklin, żona kapitana. Istniała wtedy spora szansa, że choć część z załóg obu statków jeszcze żyje. Jednak ta i kolejne wyprawy ratunkowe skończyły się fiaskiem: nikt nie odnalazł statków ani żadnego żywego uczestnika wyprawy. W 1850 roku, gdy już nie można było liczyć na to, że ktokolwiek przeżył w skrajnie niekorzystnych warunkach, szukano już tylko wyjaśnienia i jakichś śladów po wyprawie Terrora i Erebusa. Wtedy też znaleziono pierwsze artefakty pozostawione przez wyprawę, w tym pozostałości obozu z zimy 1845–1846 i groby Johna Torringtona, Johna Hartnella i Williama Braine’a. Nie było to wiele, ale poszukiwacze nie poddawali się. Coraz częściej dochodziły ich głosy Inuitów, rdzennych mieszkańców tamtych terenów, że wyprawę Johna Franklina spotkał tragiczny koniec. Mówiono o wyczerpanych, skrajnie chudych, chorych ludziach, którzy, żeby przeżyć jeszcze choć jeden dzień dłużej, uciekali się do strasznych czynów, z kanibalizmem włącznie. Nie chciano dawać im wiary.
Zapisał relację Inuitów o tym, że wykopali, nie grzebiąc ich z powrotem, jakieś zwłoki na Wyspie Króla Williama: „Ten biały człowiek był bardzo duży, a zęby i dziąsła wskazywały, że był bardzo chory”.
Zobacz także:
31 marca 1854 roku Wielka Brytania oficjalnie uznała członków ekspedycji za zmarłych na służbie… Co nie zatrzymało ludzi pragnących odkryć, co zaważyło na niepowodzeniu i jaki był koniec wyprawy. Odpowiedzi na wszelkie pytania dały dopiero lata 2014-2016, tak odległe, że pewnie niewyobrażalne z perspektywy załóg obu statków. Nie było walki z niedźwiedziami polarnymi, nie atakował ich jakiś bliżej nieokreślony potwór, jak opisał to Dan Simmons, choć rację miał w jednym: załogę zdziesiątkował szkorbut. Dlaczego, skoro lekarze dbali o to, by wszyscy pili regularnie sok z limy, a puszkowanego jedzenia było w bród? O tym przekonajcie się już sami, sięgając po „Na zawsze w lodzie”.
Można powiedzieć, że dzisiejsi zdobywcy kosmosu mają wiele wspólnego z dawnymi odkrywcami nieznanych, skutych wiecznym lodem obszarów kuli ziemskiej i że pod wieloma względami nie ma zbytniej różnicy między katastrofami promów kosmicznych, a tragicznym końcem wyprawy Franklina. Inne są czasy, rozwiązania techniczne, warunki społeczne i polityczne, ale za próbą, którą podjął Franklin, i nieudanymi lotami promów kryły się taki sam duch i takie same motywacje. W obu wypadkach wykorzystano najnowocześniejszą dostępną technikę i w obu wypadkach i jedni, i drudzy na pokładzie swoich statków zapłacili najwyższą cenę.
Choć „Na zawsze w lodzie” to reportaż, to czyta się go jak najlepszy thriller o poszukiwaniu śmiałków, którzy dawno temu próbowali przepłynąć Morze Baffina i którzy za swą pasję, odwagę i ciekawość zapłacili najwyższą cenę. Trzeba mieć świadomość, że publikacja ta jest dla czytelników o mocnych nerwach, bowiem znajdują się tam zdjęcia ciał członków załogi. Ciała te, dzięki zamrożeniu w lodzie, wyglądają, jakby miały zaraz wstać i wrócić do życia, więc ostrzegam: co wrażliwszym mogą się przyśnić. Są tu też opisy sekcji zwłok, które udało się w XXI wieku przeprowadzić na owych znalezionych szczątkach. To przerażająca, ale też fascynująca historia, którą możemy poznać dzięki niezłomności i upartości kolejnych pokoleń badaczy.
Tytuł ten w niniejszej wersji jest wzbogacony o przedmowę Margaret Atwood, która przyznaje, jak wielkie wrażenie wywarła na niej przed laty (i dalej wywiera) sprawa wyprawy Johna Franklina. W ten sposób okazuje się, że nazwisko kapitana Franklina zgodnie z jego wolą zapisało się mocnymi zgłoskami w historii odkryć geograficznych. A że nie do końca tak, jak zapewne sam zainteresowany by sobie życzył? No cóż…
5/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję Wydawnictwu Uniwersytetu Jagiellońskiego:

Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Podsumowanie lutego | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Genialna.
O, możesz u mnie komentować, hurra 😀