Osoba autorska: Marieke Lucas Rijneveld
Tytuł: Niepokój przychodzi o zmierzchu
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 320
Rok pierwszego wydania: 2018
Tłumaczenie: Jerzy Koch
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Takie książki zdarzają się rzadko: ciężkie od oblepiających emocji, przyszpilające do swoich stron jak bywają przyszpilane motyle. Trzeba włożyć w jej przeczytanie wysiłek, ale potem zwraca się to z nawiązką. Zasłużony Booker, powieść, która dusi, uwiera, kłuje, drażni, rani, oburza, obrzydza: „Niepokój przychodzi o zmierzchu” Marieke Lucasa Rijneveld. (Mała uwaga na marginesie: Rijneveld jest osobą niebinarną, stosującą zaimki they/them. W Polsce wciąż tworzy się język neutratywów, co jest o tyle trudne, że nasz język jest mocno nacechowany płciowo. Postanowiłam przyjąć w tej notce w stosunku do Marieke Lucasa Rijneveld określenie „osoba autorska” jako nienacechowane płciowo.)
Pobożna rodzina holenderskich rolników zostaje mocno doświadczona przez los, gdy w wyniku wypadku na oblodzonym jeziorze ginie ich najstarszy syn, Matthies. Żałoba spada na dom jak wielka czarna zasłona. Z dnia na dzień życie traci sens zarówno dla rodziców, jak i dla pozostałych dzieci: Budrysówki, Obbe’ego i Hanny. Niedługo potem kolejne nieszczęścia nawiedzają farmę, a w wyniku dojmującego smutku po śmierci syna i brata nikt nie ma sił, by zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Dzieci pozostawione same sobie próbują oswoić jakoś pustkę i ból, ale jako że nie mają szans ich przepracować, oddają się okrucieństwu, nawracającym stanom lękowym, dziwacznemu zbieraniu pozbawionych znaczenia przedmiotów czy łamaniu seksualnego tabu. Ojciec już ich nie pilnuje, nie naucza o prawach boskich i ludzkich, matka przestaje je przytulać, karmić i się nimi opiekować. Budrysówka, Obbe i Hanna są uwięzieni gdzieś między dzieciństwem a dorosłością, a żałoba wykoślawia ich, wypacza ich uczucia, zalewa obojętnością, smutkiem lub wściekłością. Każdy radzi sobie jak może, ale jasne jest, że tak naprawdę nie radzi sobie nikt: ani dzieci, ani dorośli.
Wielu ludzi chce uciec, ale ci, którzy naprawdę uciekają, rzadko to zapowiadają, po prostu odchodzą. A mimo to martwię się, że pewnego dnia także ojciec i matka pojadą taczką na kompost i że to wszystko będzie moja wina.
Śmierć, która tak nagle wkroczyła w życie rodziny, została oswojona na opak, jakby ktoś zaprzyjaźnił się z osobą, która ciągle go wyśmiewa i poniża. Szczególnie Obbe oddaje się zabijaniu, które na moment przynosi mu ulgę: pozbawia życia drobne zwierzęta, zadaje im cierpienie. Budrysówka, nazwana tak z powodu kurtki, którą przestała ściągać po śmierci brata, zapada się w sobie, milknie, wewnętrznie chłodnieje, jak ciało brata uwięzione pod lodem. Myśli często o tym, jak wyrwać się z życia, uciec, dać się unicestwić, i to szybko, zanim śmierć poniesie ktoś inny. Cudzą śmierć o wiele trudniej znieść niż własną. Hanna odkrywa swoją seksualność, jest uległa, daje się wykorzystywać. Każde z nich inaczej woła o uwagę, żadne z nich jej nie dostaje.
Ojciec przegląda telegazetę w poszukiwaniu cen mleka. Jeśli są korzystne, idzie do kuchni posmarować sobie kromkę chleba, wtedy matka robi się nerwowa, bo przecież może nakruszyć, zupełnie jakby pracowała w sanepidzie. Jeśli ceny mleka nie są korzystne, ojciec wychodzi na dwór i maszeruje wałem przeciwpowodziowym, oddalając się od domu. Za każdym razem wydaje mi się, że widzimy go ostatni raz. Wieszam wtedy jego kombinezon na haczyku w przedpokoju, obok kurtki Matthiesa ‒ śmierć ma tu własny wieszak. Ale najgorsza jest ta obezwładniająca cisza. Kiedy gaśnie telewizor, słychać tylko bicie zegara z kukułką, jakby czas był śledziem do namiotu, który coraz głębiej znika w ziemi, aż robi się całkiem ciemno, ciemno jak w grobie.
Zobacz także:
Powieść stworzona przez Marieke Lucasa Rijneveld jest trudna. Nie pod względem języka, bowiem ten jest poprawny, raczej „przezroczysty” i lekki, ale przez ilość emocji, która w niej tkwi. Mam wrażenie, że to nie jest nawet 100%, ale jakieś 150%! Smutek, ból, rozpacz, niezrozumienie, żałoba, obojętność, okrucieństwo ‒ to wszystko się wręcz wylewa ze stron, przytłaczając czytelnika. Jednak warto poczuć ten dyskomfort czytelniczy, bo dzięki niemu wypadamy z kolein codzienności, z kręgu lekkich lektur zgadzających się z naszym myśleniem i samopoczuciem. Portrety psychologiczne wykreowane przez osobę autorską mogą wydawać się przesadzone, bohaterowie przejaskrawieni w swym zachowaniu, ale jestem pewna, że w obliczu śmierci i wielkiej straty, a także przy braku jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz, emocje mogą przybrać i przybierają takie właśnie formy.
Po zakończeniu lektury przyszło mi do głowy, że „Niepokój przychodzi o zmierzchu” jest w jakiś sposób podobny do „Bez winy” Michaela Crummeya: tam również dorastające rodzeństwo było pozostawione samo sobie, a nieprzepracowana żałoba dawała im się we znaki. Mimo wszystko jednak ich sytuacja była w jakimś sensie „lepsza”, bowiem wspierali się nawzajem i chronili. Tutaj, w historii opowiadanej przez Rijneveld, mamy najgorszy model samotności: niby wszyscy tkwią obok siebie, ale w oddzielających ich od otoczenia kokonach.
Wyobrażam sobie, jak wyciąga wtedy z kieszeni spodni swój nóż z wymiennym ostrzem, taki sam, jakiego ojciec używa do rozcinania sznurów na pakach sianokiszonki, wtedy szast-prast i się rozpadają. Następnie flamastrem wyrysowuje linie na mojej piersi. Wtedy pomyślałabym o Złym Wilku, który zjadł siedem kózek i rozpruto go nożyczkami, żeby mogły wyskoczyć żywe ‒ może ze mnie wypełznie duża dziewczyna, wolna od wszystkich strachów, a w każdym razie lubiana, która zbyt długo ukrywała się pod warstwami skóry i pod kurtką.
Czytałam i czułam, jakby olbrzym siedział mi na płucach, tak jak czasem Budrysówce. Nie umiałam głębiej odetchnąć, bolało mnie w środku, książka wierciła mi dziurę w brzuchu i skręcała jelita. Przeżywałam ją całą sobą. „Niepokój przychodzi o zmierzchu” to proza, która nie daje wytchnienia, ale równocześnie jest tak ostra, przenikliwa, wartościowa i prawdziwa, że obcowanie z nią daje poczucie czytelniczego spełnienia.
6/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję Wydawnictwu Literackiemu:

Tytuł w formie e-booka możesz kupić w serwisie LitRes:
Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Podsumowanie sierpnia | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Na samej górze jest błąd w tytule „Tytuł: Niepokój nadchodzi o zmierzchu”. Dziękuję za lekturę i zainteresowanie! I za recenzję!
Rzeczywiście! Dziękuję za czujność 🙂
Pingback: Czytelnicze podsumowanie roku 2021 | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: „Mój mały zwierzaku” M. L. Rijneveld | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku