Autor: Stanisław Łubieński
Tytuł: Książka o śmieciach
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 288
Rok pierwszego wydania: 2020
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Są wszędzie: na chodniku, na trawniku, w lesie, w górach, nad morzem, na dnach oceanów, fruwają w powietrzu, dryfują w kosmosie. Co? Śmieci oczywiście. Człowiekowi długo wydawało się, że problem nie jest aż tak poważny – niewiele się myślało o tym, co się dzieje z naszymi odpadkami, gdy już wyrzucimy je do śmietnika. Znikają nam z pola widzenia najpóźniej wtedy, gdy za rogiem zniknie śmieciarka. A co, gdy śmieci jest więcej niż Ziemia jest w stanie przyjąć? Co, gdy stworzyliśmy sobie broń obosieczną: wygodne, trwałe plastikowe torebki, opakowania, butelki – idealne, bo nie tak łatwo je uszkodzić i fatalne, bo rozkładają się od stu do nawet tysiąca lat? Śmieci są wszędzie, zalewają nas. Czy możemy coś z tym zrobić? Możemy, ale to wciąż nie będzie dość, przekonuje w swej „Książce o śmieciach” Stanisław Łubieński.
Z wykształcenia ukrainista i kulturoznawca, z zawodu pisarz i publicysta, z zamiłowania ornitolog – Stanisław Łubieński postanowił opisać i zanalizować śmieci we własnym koszu, w osiedlowych śmietnikach, na wysypiskach, w lasach i oceanach, a nawet w odkrywanych przez archeologów osadach naszych przodków. Na temat wpadł w pierwszy dzień wakacji 2018 roku na plaży, gdy piękno przyrody zakłóciła mu porzucona na piasku brudna skarpetka. Tego dnia, wracając z plaży, postanowił pozbierać znalezione po drodze śmieci: splecioną żyłkę, kilka balonów, plastikową kulkę, papierki po cukierkach, paczkę po chipsach, jakieś folie, plastikowy widelec, kawałki parawanów, kołek rozporowy, nitkę tworzywa, plastikową rękawicę, opakowanie po chusteczkach, etykietę po olejku, paczkę chusteczek nawilżanych. Taki był początek zainteresowania autora tematem zaśmiecania naszej planety. Jak sam mówi, otworzyły mu się wtedy oczy. Poczuł bezradność i chciał coś zrobić. Postanowił o tym napisać.
Nigdy wcześniej nie wściekłem się na widok śmieci. Były jakby w martwym polu mojego spojrzenia, trochę rozmazane. Dostrzegałem je tylko kątem oka. Mijałem obojętnie w górach, lasach, na bagnach. Nie ja śmieciłem, nie widziałem powodu, żeby sprzątać po kimś. Teraz poczułem jednak, że miarka się przebrała, że to, co widzę, to po prostu bezczelność. W jednej chwili zrozumiałem, co czują ci ludzie, którzy ogarnięci świętym gniewem, złorzecząc, zrywają ogłoszenie na przystankach i latarniach. Ktoś popsuł to piękne, święte miejsce, moją ulubioną plażę, swoją wstrętną, brudną skarpetką.
Zobacz także:
I oto dwa lata później dostajemy tę książkę: znajdziemy w niej najbardziej złowieszcze znaleziska Łubieńskiego, jak naboje wystrzelone przez myśliwych polujących na ptaki (zawierają trujący ołów), tysiące niedopałków (a w nich m.in. amoniak czy arsen), sieci rybackie pływające w oceanach i jeszcze groźniejszy od nich mikroplastik, balony, lampiony szczęścia, sprzęt agd i stare buty… A to dopiero początek listy. Aby naprawdę coś się zmieniło, potrzebna jest ogromna praca, która musi się zacząć od edukacji ekologicznej. Najlepiej już dziecku tłumaczyć, jak ważne jest wyrzucanie śmieci do odpowiedniego kosza na odpady i reagować, gdy widzimy, że rzuca papierek na ziemię. Nośmy wielorazowe torby, w miarę możliwości kupujmy produkty w papierze czy szkle (ewentualnie w plastiku, który da się ponownie wykorzystać), zastanówmy się dwa razy, czy na pewno potrzebujemy danej rzeczy i jak długo będzie nam ona służyć, odmawiajmy plastikowych słomek do napojów. Możemy zrobić wiele, ale czy przełoży się to na wielkie zmiany globalne? No nie bardzo. Od czegoś jednak trzeba zacząć, skoro już narobiliśmy w przeszłości takiego bałaganu.
Mniej więcej od dwóch lat diagnozuję u siebie chorobę, którą nazywam nerwicą ekologiczną. Tak jak wielu mieszkańców planety noszę w sobie poczucie winy, że codziennie przykładam rękę do zagłady naszego świata. Próbuję zmieniać swój tryb życia, swoje przyzwyczajenia, a jednocześnie mam poczucie, że to wszystko i tak na nic. Kupowanie używanych ubrań, jazda na zardzewiałym rowerze, pranie w 30 stopniach – wszystko to trochę poprawia mi samopoczucie. Ale świata tym nie zbawię. Może najbardziej męczy mnie właśnie to poczucie bezradności.
Stanisław Łubieński nie napisał typowej książki spod szyldu eko: to eseje, w których pokazuje własną drogę do świadomego wytwarzania śmieci. Nie dostaniemy więc nawału liczb, ale dowiemy się jak zaczyna się wędrówka osiedlowych śmieci, jak wygląda środek śmieciarki, co dzieje się w zakładzie przetwórstwa śmieci i jak to się stało, że jednorazowość i bylejakość wyparła dobre sprzęty na lata. Gwarantuję, że po przeczytaniu tego tytułu będziecie uważniej niż wcześniej dokonywać wyborów konsumenckich, bo „Książka o śmieciach” stanowczo daje do myślenia. I jeśli następnym razem kupicie metalowe słomki do napojów, zakupy zapakujecie w papierową lub materiałową, a nie foliową torbę, zużyte baterie wrzucicie do odpowiedniego pojemnika, a starego telewizora nie porzucicie w lesie to będzie to zarazem niewiele i wiele. Od czegoś w końcu trzeba zacząć walkę o czystość naszej planety.
Tradycyjnie szwankuje edukacja, ludzie zwyczajnie nie wiedzą, co robić ze swoim popsutym sprzętem. Nie mają pojęcia, jakie są środowiskowe koszty beztroskiego wyrzucenia komórki. Masa elektroodpadów krąży w szarej strefie. Właściwa utylizacja sprzętu elektronicznego kosztuje, znacznie łatwiej i taniej jest dostarczyć starą pralkę do złomiarza, który wymontuje z niej tylko metalowe części. Reszta zostanie gdzieś wyrzucona. Cały proceder jest nielegalny, ale powszechny. Wystawione przed śmietnikiem stare ekrany, drukarki, miksery pieczołowicie zbiera też „prywatna inicjatywa”, czyli ludzie, którzy przetopią kable i plastikowe obudowy w najbliższych krzakach.
5/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu Agora:

Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Podsumowanie grudnia | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Niestety mam wrażenie, że osoby, do których ten tytuł powinien trafić, w ogóle nie czytają książek… Oczywiście generalizuję, ale dla niektórych Sebixów i Karyn, wyrzucenie butelki w lesie to tak normalne, jak oddychanie.
Niestety… Dlatego informacje na ten temat powinny być przekazywane w szkole.