Autor: Magdalena Knedler
Tytuł: Moje przyjaciółki z Ravensbrück
Wydawnictwo: Mando
Liczba stron: 432
Rok pierwszego wydania: 2019
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Gdy dowiedziałam się, że Magda Knedler tym razem wybrała na czas akcji swojej powieści lata II wojny światowej, a większa część fabuły toczy się w strasznych warunkach obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, nie mogłam się doczekać lektury. A jednak stało się tak, że kwietniową premierę przeczytałam dopiero w lipcu. Tematy obozowe są dla mnie ważne właściwie odkąd zetknęłam się z nimi na lekcjach języka polskiego w liceum. Od kiedy w szkole nauczycielka omówiła z nami opowiadania Borowskiego, „Medaliony” Nałkowskiej czy „Inny świat” Herlinga-Grudzińskiego, przeczytałam sporo książek o tej tematyce, zarówno świadectw historycznych, jak i powieści. Zawsze byłam zdziwiona, że choć siłą rzeczy opowieści z łagrów i lagrów są tak podobne, to jednak zawsze w czymś różne: w końcu to losy poszczególnych bohaterów czynią je wyjątkowymi, a jednostkowe doświadczenie wybija się zwykle na pierwszy plan. Jak na tle innych wojenno-obozowych historii wypadła książka Magdy Knedler „Moje przyjaciółki z Ravensbrück”?
Ważna jest pamięć. Trzeba pamiętać. Dlatego każda z dziewcząt w Ravensbrück pilnie uczy się historii współosadzonych. Skąd pochodzą, co robiły przed wojną, kogo kochały, jaką miały rodzinę, jaką pracę, skąd wyrwał je okrutny los? Maria, Sabina, Bente i Helga – każda z nich trafiła do KL Ravensbrϋck z innego powodu. Każda była inna. A jednak połączyła je niezwykła więź, przyjaźń, która jest silniejsza niż głód, niż druty kolczaste, niż śmierć. Kobiety nawet w tych okrutnych warunkach nie dały się odrzeć z godności i człowieczeństwa. Dawały sobie to, co najcenniejsze, a przecież nie do kupienia za żadne pieniądze: wsparcie, pomoc i pamięć. To dawało im siłę, by trwać dzień po dniu i się nie poddawać, choć poddać się w obozie Ravensbrück było bardzo łatwo, tak łatwo, że czasem aż kusiło nie wstać na wezwanie, paść na apelu, wykrzyczeć swój gniew i ból, zasłużyć na strzał w plecy lub spalenie w piecu. Jednak cztery przyjaciółki miały swój cel: choć jedna musi przeżyć i opowiedzieć historię pozostałych.
Tak też się stało, a rękopis książki o przyjaciółkach z Ravensbrϋck dostaje po latach pewna młoda autorka. Kobieta nie wie skąd wziął się pod jej drzwiami, ponieważ ktoś po prostu podrzucił go jej na wycieraczkę. Dlaczego została wybrana do tego zadania i czy mu podoła? Ida daje się całkowicie pochłonąć tej sprawie: sprawdza kolejne świadectwa osadzonych, usiłuje dowiedzieć się jak naprawdę nazywały się kobiety, które w książce dostały imiona Maria, Sabina, Bente i Helga, a wreszcie która z nich jest autorką „Przyjaciółek z Ravensbrück”? Ta sprawa staje się jej obsesją i zaczyna ciążyć na życiu prywatnym, które i bez tego jest mocno skomplikowane i pokręcone. Trudne relacje z siostrą, dawny związek, który jednak wciąż kosztuje Idę dużo emocji – to nie ułatwia sprawy. A jednak młoda pisarka czuje, że jest winna temu, kto podrzucił jej rękopis oraz przyjaciółkom z Ravensbrϋck prawdę. I o tę prawdę walczy.
(…) przyszłość musi być przecież lepsza niż to, co teraz, niż to, co zwłaszcza teraz. Niech tylko ktoś pamięta…
Magdalena Knedler wzięła sobie na barki trudne zadanie. Trudne zarówno z powodów warsztatowych, jak i emocjonalnych. Warsztatowych, bo jest bardzo dużo świadectw obozowych, a mając w pamięci całe to zaplecze, można się czuć onieśmielonym. Szczególnie, że często są to świadectwa z pierwszej ręki, od osób, które przeżyły, lub takie z drugiej, ale pisane zaraz po wojnie, gdy emocje były świeże, a świadkowie tamtych wydarzeń wciąż byli wśród nas. A czemu było to zadanie trudne emocjonalnie? Tego chyba nikomu nie muszę tłumaczyć. Pisarka, autorka takich powieści jak „Ocean odrzuconych” czy „Twarz Grety di Biase” udowodniła już co prawda, że trudnych tematów się nie boi, ale mam wrażenie, że dla Polaków jednym z najtrudniejszych i najboleśniejszych spraw jest właśnie tematyka obozowa. Muszę przyznać, że Magda Knedler poradziła sobie z tym z wyczuciem i delikatnością.
Te dwa rzeczowniki to słowa-klucze, którymi opisałabym tę powieść. Choć opowiadają o mrocznych, brutalnych czasach, „Moje przyjaciółki z Ravensbrück” na tyle, na ile jest to oczywiście możliwe, nie epatują przemocą. Jasne, znajdziemy tu sceny, w których czarno na białym widać jak ciężki los czekał więźniarki, jak cierpiały głód, chłód i choroby, jak przeprowadzano na nich bestialskie eksperymenty medyczne, jak golono im głowy, odbierano to, co stanowiło o nich, jako o jednostce, co je wyróżniało. Mamy tu i śmierć z zimna i głodu, i bezlitosne aufzejerki (czyli obozowe nadzorczynie), i pracę ponad siły: a jednak to wszystko opisane jest delikatnie, z pominięciem najbardziej drastycznych szczegółów. Knedler często ucina scenę nim dojdzie do najgorszego lub opowiada nam ją z perspektywy jednej z więźniarek, która przekazuje coś drugiej fragmentarycznie, szeptem, gdzieś na apelu lub na pryczy, po zgaszeniu świateł. To dobra wiadomość dla co wrażliwszych lub poznających dopiero temat czytelników, jednak w mojej opinii to trochę osłabiło siłę oddziaływania książki.
Nie ukrywam też, że wątek współczesny, czyli ten Idy, wydał mi się dość pretekstowy i potraktowany przez autorkę po łebkach. Nie udało mi się niestety wciągnąć w losy Idy, ale też z pewnością nie ona jest najważniejsza w tej historii. To one: Maria, Sabina, Bente i Helga były ważne, to na nich mamy skupić wzrok i to o nich pamiętać. Na ogromne brawa zasługuje to, że Magda Knedler sięgnęła po prawdziwe relacje kobiet z KL Ravensbrück, zamieściła też fragmenty wierszy Grażyny Chrostowskiej – polskiej poetki, która 18 kwietnia 1942 roku została rozstrzelana w obozie razem z dwunastoma innymi kobietami. Pamięć i świadectwo mają bowiem wielką moc. Dopóki trwają, dopóty więźniarki nie są anonimową masą: mają twarze, imiona i własne historie. Są ludźmi. Zawsze powtarzam, że powieści obozowych nigdy dość: idealną sytuacją byłoby, gdyby każdy więzień obozów koncentracyjnych zostawił po sobie jakiś ślad, by jego życiowa ścieżka nie została zapomniana. To jednak niemożliwe. Tym bardziej należy walczyć o to, by pamięć o jak największej liczbie osób przetrwała, ponieważ nie jest do końca martwy ten, kto istnieje w pamięci innych ludzi.
4+/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu Mando:
Pingback: Podsumowanie lipca | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: „Dziewczyna kata” M. Knedler | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: „Narzeczona z getta” S. Waszut | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku