Autor: Edyta Stępczak
Tytuł: Burka w Nepalu nazywa się sari
Wydawnictwo: Znak Literanova
Liczba stron: 384
Rok pierwszego wydania: 2018
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Są takie książki, które czyta się trudno, a jednak nie żałuje się żadnej minuty z nimi spędzonej. To właśnie przypadek tytułu non-fiction Edyty Stępczak „Burka w Nepalu nazywa się sari”. Z powodu naszego lęku przed fanatycznymi muzułmanami i okrutnych ataków dżihadystów na miasta europejskie sporo mówi się i czyta o Bliskim Wschodzie, niewiele jednak wiemy o codzienności w Nepalu. Dla polskiego czytelnika postanowiła to zmienić Edyta Stępczak, dziennikarka i działaczka humanitarna. Mieszkała w Nepalu pięć lat, dzięki czemu miała okazję dość dobrze poznać ten kraj, ze szczególnym uwzględnieniem praw kobiet, a raczej walki o nie.
Wydawać by się mogło, że w Nepalu kobiety nie są nieszczęśliwe. Barwne sari, bindi na czole (czerwona kropka, która symbolizuje ochronę kobiety przez jej męża lub ojca), czasem podkreślone makijażem oczy… Wszystko to wydaje się stać w sprzeczności z zakutanymi w burki i hidżaby mieszkankami Afganistanu czy Syrii, a jednak również w Nepalu kobiety mają bardzo ciężkie życie. „Urodzić się kobietą to przekleństwo, to oznaka złej karmy” – mówi nepalskie przysłowie, i jest to prawda. Nie wiadomo tylko, czy bardziej w oczach ich rodzin (córka to problem, trzeba ją dobrze wydać za mąż, należy uzbierać rzeczy i pieniądze na posag, a na koniec przechodzi ona do domu męża i pomaga jemu i swoim teściom), czy samej kobiety, która ma bardzo dużo obowiązków, a bardzo mało praw. Edyta Stępczak podczas swojego pobytu w Nepalu porozmawiała z naprawdę wieloma kobietami, które próbowały zmienić tę sytuację: z działaczkami, założycielkami fundacji na rzecz kobiet, a także ze skrzywdzonymi Nepalkami korzystającymi z ich opieki. Obraz jaki wyłania się z tych spotkań, przeraża.
Durga Sob, prywatnie kolejna córka w rodzinie, która oczekiwała syna, zawodowo szefowa-założycielka Feminist Dalit Organization, która poprzez swoje programy i projekty pomaga pięćdziesięciu tysiącom niedotykalnych w całym kraju, mówi:
Kiedy miałam szesnaście lat, zaczęłam dawać lekcje niepiśmiennym dzieciom dalitów, które nie chodziły do szkoły. Oprócz nauki pisania i czytania mówiłam im o tym, czego sama już byłam świadoma: o przemocy wobec kobiet, o ich prawach reprodukcyjnych, o tym, że nie muszą mieć wielu dzieci; że starsze kobiety też powinny nauczyć się pisać; podpisywały się odciskiem kciuka, więc uznałam za ważne, aby posiadły przynajmniej tę umiejętność. Uczyłam ich też liczenia, podstawowych rachunków, żeby nikt ich nie oszukał na zakupach. Prowadziłam ponadto kampanie poświęcone kwestiom higieny i odpowiednich warunków sanitarnych.
Dalici to tak zwani „niedotykalni”, zaliczają się do nich zarówno osoby należące do najniższych kast (dźati), jak i osoby, które w ogóle znajdują się poza systemem kastowym. Są to osoby, które wykonują tzw. „nieczyste” zawody, na przykład rybacy i rzeźnicy, sprzątacze latryn czy pracze. Jednak nie tylko kobiety z najniższych kast borykają się z ogromnymi brakami w wykształceniu: ogromna ich część z wszystkich warstw społecznych albo nie chodzi do szkoły, albo kończy edukację na poziomie 4 klasy szkoły podstawowej. Później są potrzebne swoim rodzicom w pracy w domu i na polu. To powoduje, że gdy wychodzą za mąż, zwykle bardzo młodo, pobierając się z kandydatem wybranym przez rodziców, nie są w stanie, choćby chciały, podjąć pracy zarobkowej, ponieważ praktycznie nic nie potrafią. Ich jedyne umiejętności to te nabyte w domu, a więc sprzątanie obejścia, gotowanie posiłków i oporządzanie zwierząt oraz robota na roli. Tego zresztą wymaga od żony mąż, a od synowej teściowie. No i jeszcze tego, by urodziła im syna… Córki nie są mile widziane.
Jeszcze nie ma w społeczeństwie mentalnej gotowości do zmian, a tym bardziej satysfakcjonujących systemowych rozwiązań dla kobiet, ale one już nie godzą się na to, co jest. Wysoki wskaźnik samobójstw wśród nich to tragiczny efekt tego zderzenia. Podobnie jak to ma miejsce w przypadku tutejszych ludzi młodych, współczesne nepalskie kobiety są ofiarami epoki pionierów, buntowników, okresu przejściowego, czasu „pomiędzy”. Najtrudniejszego, bo to wtedy płaci się najwyższą cenę za zmianę na lepsze.
Jest więc dużo do zrobienia, ale rozmówczynie Edyty Stępień dają nadzieję, że kiedyś będzie lepiej i że prawa kobiet w Nepalu w końcu będą przestrzegane. Na razie wciąż urodzić się kobietą to przekleństwo, ale walka o zmianę tego statusu trwa. To praca wymagająca wielu lat, ponieważ musi się zmienić myślenie społeczeństwa, a żeby się ono zmieniło, społeczeństwo powinno być uczone innego myślenia i zachowania. Dyskryminacja wynikająca z przeszłości, wzorowana na tekstach religijnych, które sławią archetypy zachowań i tradycyjne role społeczne jest na razie bardzo silna, ale powoli widać, że nadchodzi nowa epoka. Choćby dlatego, że powstają organizacje na rzecz praw Nepalek, że młodsze pokolenia dostrzegają problem i starają się zmieniać myślenie lokalne i globalne.
Jest coś silniejszego niż wszystkie armie świata – idea, na którą przyszedł czas.
Victor Hugo
5/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu Znak Literanova:
Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Podsumowanie stycznia | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku