Autor: Jakub Małecki
Tytuł: Nikt nie idzie
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 264
Rok pierwszego wydania: 2018
Źródło: Egzemplarz recenzencki
„Liczę na to, że za około rok będę trzymać w ręku kolejny tytuł Małeckiego i że znów dostanę nim obuchem w łeb”, pisałam niemal dokładnie (bez dnia) rok temu. I proszę! Pomyśleć by można, że urodzony w Kole autor spełnia moje życzenia. Oto bowiem mamy początek listopada 2018, a kilka dni temu na polskim rynku ukazała się najnowsza książka pisarza, „Nikt nie idzie”. Czekałam na nią z niecierpliwością, ale i z lekką obawą: nie wiedziałam, czy Jakub Małecki czymś mnie jeszcze zaskoczy. Czytałam trzy poprzednie powieści, a o „Nikt nie idzie” trochę się już nasłuchałam podczas spotkania z pisarzem. Wiedziałam tyle, że będzie tam pewien chłopiec w ciele mężczyzny oraz czerwone balony. Z tą wiedzą zasiadłam do lektury.
I to wszystko rzeczywiście tam jest. Widzimy po raz pierwszy tę tajemniczą, dziwną postać tak, jak Olga, jedna z bohaterek „Nikt nie idzie”: przez okno tramwaju. Jeszcze, podobnie jak ona, niewiele rozumiemy, lecz nie możemy wyrzucić już z pamięci mężczyzny z nadmuchanymi, czerwonymi balonami wystającymi z plecaka. Od tej pory towarzyszymy trochę jej, a trochę jemu (i jego matce, która go nam „tłumaczy”), oboje starając się zrozumieć, jakoś wniknąć w ich świat, na tyle, na ile da się wniknąć w czyjś świat, i to jeszcze bez zaproszenia. Trochę niegrzecznie, ale nie możemy się przecież powstrzymać, zaglądamy za podszewkę ich emocji. A tam się dzieje, pruje i zapętla, a czasem nawet dziurawi – i na tę ziejącą dziurę nic się nie da poradzić. Ecce homo, chciałoby się rzec, wcale nie taki wielki, wcale nie taki dumny, ot, cierpiące zwierzątko. Olga jest samotna, zamknięta w swoim bólu i cierpiąca od nadmiaru niewypowiedzianych słów, które teraz bulgoczą jej w brzuchu. Klemens, mężczyzna-chłopiec z balonami, jest zamknięty we własnym świecie, z którego nie ma szans wyjść. Nie wiadomo, czy mu w nim dobrze, ale może tak. Ma czerwone balony. I swój sen o lataniu.
Tą drogą
nikt nie idzie
tego dzisiejszego wieczoru
I każdy bohater ma tu swój koniec świata, taki prywatny, mały, bo przecież „innego końca świata nie będzie”. Małecki najpierw rzuca nas w wir ich istnień, by potem opowiedzieć, co doprowadziło ich do tego punktu, co się po drodze stało, że są tacy, jacy są. Przez to czujemy się, jakbyśmy poznawali ich naprawdę, spotykali ich w naszym życiu i po godzinach szczerych rozmów w końcu docieralibyśmy do sedna ich jestestwa. Olga, jej błędne decyzje z przeszłości, jej brak, jej strata, jej poczucie winy. I Klemens, którego życie nagle się zmienia, który trafia do obcej osoby, a ona próbuje… No właśnie, co? Coś sobie zrekompensować? Nie, chyba nie, wolę myśleć, że dzięki postaci chłopca-mężczyzny z balonami coś zrozumiała. Chcę wyciągnąć z tej dość smutnej historii taki właśnie dający nadzieję wniosek.
To Małecki, jakiego znamy, i trochę inny równocześnie. Niezmienna jest jego uważna obserwacja świata, jego taksujące, dogłębne spojrzenie, jego niezwykła emocjonalność, która pozwala mu tworzyć tak intrygujące, zapadające w serce historie. Co jest inne, to to, że po nieformalnym tryptyku Dygot-Ślady-Rdza zmienił się główny temat: ta powieść nie jest o dorastaniu, nie ma w niej też wyczuwalnego akcentu realizmu magicznego, który unosił się nad poprzednimi książkami autora. Jeśli otrzymujemy postać z nadmuchanymi czerwonymi balonami w plecaku to dowiadujemy się, co te balony znaczą i dlaczego tam są. Jeśli kogoś „pożarła Japonia” to również jasno widzimy, że to po prostu przeświadczenie dziecka. Tu bohaterami są dorośli, choć mamy możliwość wejrzeć w ich lata dziecięce. To jednak wciąż opowieść o stracie. Jest to także piękna i niebanalna opowieść o miłości w różnych jej wymiarach.
Z radością mogę więc stwierdzić, że Jakub Małecki wyplątał się ze schematu, w jaki wpadł w poprzednich książkach. Równocześnie udało mu się zachować pewną ciągłość i zachować dobrze widoczne wyróżniki swojego stylu. Mam wrażenie, że gdybym sięgnęła po fragment tekstu, nie wiedząc, że to on go napisał, to bezbłędnie bym wyczuła jego autorstwo. No bo kto jeszcze może zacząć powieść słowami: „Zbierała fontanny od zawsze”? Tylko on. Trochę mi brakowało tej unoszącej się nad losami bohaterów „dziwaczności”, ale czyż życie i bez tego nie jest dostatecznie tajemnicze i dziwne? Chyba jest.
5/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu SQN:
Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Podsumowanie października | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: Czytelnicze podsumowanie roku 2018 | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Pingback: „Święto ognia” J. Małecki | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku