Autor: Remigiusz Mróz
Tytuł: Hashtag
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Liczba stron: 424
Rok pierwszego wydania: 2018
Źródło: Egzemplarz recenzencki
Wokół tej książki kontrowersje narosły jeszcze zanim trafiła na rynek. Przez media przetacza się co i rusz kolejna fala krytyki, gdy Remigiuszowi Mrozowi zarzuca się pisanie taśmowo, chęć zostania współczesnym Kraszewskim, słaby research i tym podobne. Druga strona pisze o świetnej rozrywce, nieodkładalnych thrillerach i zaskakujących zwrotach akcji. Gdzie ja w tym wszystkim jestem? Gdzieś pośrodku. Bo Remigiusz Mróz, chcąc nie chcąc, stał się już pewnym produktem: a jest to produkt, który świetnie się w tej chwili sprzedaje. Afery nakręcają jedynie hype i sprzedaż, wydawnictwa, w których są wydawane jego powieści zacierają ręce, a sam Mróz po prostu jest na fali. Mało kto by nie skorzystał z sytuacji. Jednak nie da się ukryć, że kiedy tyle się wydaje, to pewne pozycje muszą być słabsze, a zasada ta nie ominęła i najpopularniejszego obecnie polskiego pisarza. Z tego też powodu do lektury „Hashtagu” podchodziłam z pewną obawą. Czy słusznie?
Tesa ma szereg problemów: kobieta walczy z obżarstwem i wynikłą z niego otyłością, ma trudności w kontaktach z ludźmi i za wszelką cenę unika wychodzenia z domu. Właściwie całkiem dobrze jej się żyje zamkniętej w swoim rodzinnym gniazdku wraz z mężem, Igorem. Względny spokój zostaje jednak zażegnany, gdy któregoś dnia Tesa otrzymuje SMS-a informującego, że ma do odebrania paczkę w pobliskim Paczkomacie. Tesa nic ostatnio nie zamawiała, jednak dochodzi do wniosku, że sprawdzi w czym rzecz. Podjeżdża po tajemniczą przesyłkę i… wpada w spiralę zdarzeń, która zupełnie odmienia jej życie. W paczce znajduje się zrobiona z alabastru czaszka i tajemnicza wiadomość: „Jesteś pierwszą z wielu… #apsyda”. Wkrótce Twitter zaroi się od postów z tajemniczym hashtagiem… Będzie to tym dziwniejsze, że każda z tych osób zaginęła przed laty i nigdy później nie dała już znaku życia.
Nie ufaj mu, a jeszcze bardziej nie ufaj sobie.
W tym momencie Tesa zostanie zmuszona do opuszczenia bezpiecznych czterech ścian i znanego, stworzonego z Igorem świata. Para próbuje rozwikłać, o co chodzi z tweetami, w których co i rusz pojawia się #apsyda – dość szybko odkrywają, że osoby, na których kontach pojawiły się wiadomości, w przeszłości mocniej lub słabiej przecięły drogę życiową kobiety. Czy to dlatego psychopata, szybko ochrzczony przez Igora Architektem, wybrał właśnie Tesę na adresatkę pierwszej wiadomości? Rzecz jasna nie byłoby dobrego thrillera, gdyby Igor i Tesa postanowili po prostu zgłosić sprawę na policję: nie, oni zaczynają działać na własną rękę. I tu pojawiają się poważne kłopoty, bo Architekt dopiero się rozkręca i zdaje się obserwować dwójkę bohaterów.
Remigiusz Mróz stworzył z jednej strony typową dla siebie historię, a z drugiej – coś nieco innego. Zacznę od głównej bohaterki: Tesa to nie jest postać, która zaludnia zazwyczaj powieści tego autora. Dość powiedzieć, że większość jego głównych bohaterów to świetnie sobie radzący w życiu, wyszczekani, odrobinę bezczelni ludzie, tacy jak Joanna Chyłka czy Wiktor Forst. Tesa natomiast jest otyła, wycofana, ma problemy psychiczne, myśli o samobójstwie, ciągle się poci i szarpie skórki przy paznokciach. Uczynienie z niej najważniejszej postaci w książce jest posunięciem dość ryzykownym, ale ciekawym. Jedynym bohaterem Mroza, który w pewien sposób z nią konweniuje jest Gerard Edling z „Behawiorysty”. Mężczyzna, w przeciwieństwie do Tesy, ma co prawda dobrze działające życie zawodowe, ale posiada też masę dziwactw, które nie zjednują mu sympatii otoczenia ani czytelników. Tesa taka, jaka jest, była Mrozowi potrzebna do stworzenia tej historii: przez jej rozchwianie psychiczne i emocjonalne czytelnik nie wie, co jest prawdą, a co nałożonym na jej mózg wspomnieniem, mającym jakoś pozwolić jej żyć.
Narracja pierwszoosobowa Tesy przeplata się tu z narratorem trzecioosobowym, który opowiada wydarzenia z czasu, gdy Tesa i Igor studiowali na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Oczywiście te dwie nitki, początkowo biegnące dość daleko od siebie, w końcu się przetną. Jednak uważny czytelnik już wcześniej dostrzeże, co łączy oba wątki i kim jest tajemniczy Architekt. Nie będzie tylko pewne, czemu wybrał sobie właśnie Tesę i za co – i na kim? – się mści.
Czasem, kiedy myślałam o odebraniu sobie życia, odnosiłam wrażenie, że jest już za późno. Że nie żyję. Nie istnieję. Znajduję się w czyśćcu, przeżywając wydarzenia, które tak naprawdę nie miały miejsca.
Remigiusz Mróz jak zwykle zwodzi czytelnika i stawia sobie za cel takie zamotanie fabuły, żeby ten jak najdłużej nie zorientował się, gdzie pisarz go prowadzi. Nie wiem, czy to kwestia tego, że znam już tak wiele historii Maestra Książkowych Suspensów, czy też w „Hashtagu” pewne elementy były słabiej dopracowane, fakt jest jednak taki, że w miarę szybko, to znaczy około połowy książki, domyśliłam się, o co w tym mniej więcej chodzi. Później autor zaskoczył mnie już tylko paroma szczegółami, ale nie główną osią akcji. Najnowsza powieść Mroza ma też nierówne tempo, przez co początkowe 100 stron nieco mi się dłużyło, a znów końcówka chwilami wpadała w przesadny pęd.
Jednak tym, co irytowało mnie w „Hashtagu” najbardziej było szastanie na prawo i lewo nazwami marek, sławnymi postaciami, tytułami seriali, filmów i programów telewizyjnych. Rozumiem dbanie o realizm i szczegółowość tła, rozumiem trzymanie ręki na pulsie, fajnie, że wiemy, że Tesa jeździ Toyotą Yaris, a w chwili słabości podjada lody firmy Grycan, ale jak już przeczytałam, że jej telefon to „Motorola RAZR V3 z wyświetlaczem TFT” to przewróciłam oczami. Wygląda to wszystko jak niekończąca się lista rzeczy służąca lokowaniu produktu przewidzianego pod przyszłą (ewentualną?) ekranizację „Hashtagu”.
Podsumowując: czy podobał mi się „Hashtag” Remigiusza Mroza? Odpowiem ostrożnie: tak, to dobra książka, ale nie rewelacyjna. Ma swoje minusy i z tego powodu nie zaliczę jej do mojej topki powieści tego autora. Jednocześnie to dynamiczna powieść o dość nietypowej, jak na tego pisarza, głównej bohaterce i fabule pełnej zwrotów akcji. Tym razem nie miałam na końcu wrażenia, że to, co się stało jest kompletnie niewiarygodne, a parę razy tak się już autorowi podwinęła noga (chociażby przy „Czarnej Madonnie” czy „Nieodnalezionej”). Jest więc „Hashtag” porządnym, trzymającym w napięciu thrillerem ze środkowej stawki: jeśli szukacie ciekawej lektury na wakacje to najnowsza powieść Remigiusza Mroza na pewno świetnie się sprawdzi.
4/6
Za egzemplarz recenzencki książki dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona:
Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Super pomysł na blog i dlatego postanowiłam nominować go w Mystery Blogger Award a szczegóły na:
https://maseczkianeczki.com/2018/07/31/mystery-blogger-award-czyli-nagrody-dla-bloggerow/
Dziękuję 🙂
W pierwszej chwili przeczytałam „Remigiusz Mróz jak zwykle zwodzi czytelnika” i coś mi nie stykło, ale przeczytałam jeszcze raz ;-). Czekałam, co napiszesz, jak odkryłam, że będzie nowa książka, bo jesteś dla mnie przewodniczką po twórczości autora (chociaż sama pozostanę przy Chyłce i spółce).
Zastanawiam się nad tym lokowaniem produktów – może to jednak jest taka próba urealnienia tła i osadzenia akcji w bardzo konkretnym czasie i miejscu (inna sprawa, jak to będzie działało za kilka lat – ja z modeli przeszłych telefonów pamiętam tylko chyba Nokię 3310 :-D). Spotyka się czasem taki sposób, kiedy autor nie ma do końca innego pomysłu (weźmy na przykład masowe wymienianie dawnych nazw ulic w powieściach ulokowanych w przeszłości).
Pyzo, może masz rację, ale tu to nie zagrało, bo było tego po prostu groteskowo dużo. Gdzieś w opinii na Lubimy Czytać jedna czytelniczka wymieniła wszystkie takie nazwy spisane do… 50 strony. Powiedziała, że potem nie miała już siły liczyć. I uwierz mi, było tego z 30 sztuk 😉
No to faktycznie słabo, musi w tym być jakiś zamysł a la to, o czym piszesz. Szkoda, bo przecież, jak zakładam, ekranizować można i bez podawania konkretnych marek ;).
Pewnie, że można. Ale może jak się wymieni 100 nazwisk i marek to ktoś z wymienionych zechce być patronem medialnym/sponsorem ekranizacji? Wiem, cynizm okrutny przeze mnie przemawia 😛
No troszkę ;-). Ale na serio, to szkoda takiego silnego uwspółcześniania akcji, bo naprawdę podejrzewam, że te szczegóły przestaną być czytelne za rok-dwa, wobec tego, jak szybko przemija postać świata ;-).
No właśnie. Te książki mogą się niezbyt wdzięcznie starzeć. Ale to ocenią ewentualni czytelnicy za 10-15 lat 😉
Pingback: Podsumowanie lipca | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku
Zakochana w pierwszych książkach Remigiusza Mroza i rozczarowana późniejszymi pozycjami, np. „Nieodnalezioną”, z dużym dystansem pochodzę do nowości tego autora. Myślę, że ciekawość zmusi mnie do przeczytania i tej pozycji. Zobaczymy, czy zrobi na mnie wrażenie. 🙂
Ewa, mam dokładnie tak samo… I jest mi naprawdę przykro, że tak jest, bo prywatnie uwielbiam Mroza 😦 Nie można jednak udawać, że nowe książki są genialne, skoro nie są. Mimo wszystko też zawsze ciekawość skłania mnie do sięgnięcia po nowy tytuł Remigiusza, choć mam obawy 😛
Pingback: „Umorzenie” R. Mróz | Książkowe światy ‒ piszę o książkach od 2013 roku