Autor: Prosper Mérimée / Mikołaj Gogol
Tytuł: Lokis / Wij
Wydawnictwo: PIW / Wydawnictwo internetowe e-bookowo
Liczba stron: 91 / –
Rok pierwszego wydania: 1869 / 1835
Tłumaczenie: Leopold Staff / Zenon Ciechanowicz
Źródło: Wypożyczona z biblioteki / E-book
Wyzwanie: Klasyka horroru 2
Jest w pisanych dawno książkach coś, co sprawia nielichą przyjemność przy czytaniu, lubię więc od czasu do czasu sięgnąć po taką historię i zanurzyć się w sposób narracji całkiem odmienny od tego, jaki stosuje się teraz. Czytanie klasyki horroru, jeśli mogę się wypowiedzieć po tych kilku tytułach, po które już sięgnęłam, bywa intrygujące, choć rzadko bardzo straszne (jednak straszy nas obecnie coś innego niż dziewiętnastowiecznego czytelnika, któż po opowieściach gore przejmowałby się ledwo uchwytnym widmem czającym się na granicy widzenia naszego oka?), jego siła polega zwykle na budowaniu napięcia, nie epatowaniu krwią i flakami. Tym razem szukałam przedstawicieli folk horroru i sięgnęłam po dwa krótkie teksty: „Lokisa” Prospera Mérimée i „Wija” Mikołaja Gogola. Wrażenia z lektury tych dwóch tekstów mam zgoła odmienne.
„Lokis” ma konstrukcję w stylu: „a teraz opowiem wam pewną straszną historię, która przydarzyła mi się pewien czas temu”. Profesor Wittembach bierze więc i opowiada. Opowiadanie nie robi chyba jednak na słuchaczach (Teodorze i Adelajdzie) wielkiego wrażenia, skoro po odczytaniu całości stwierdzają po prostu, że „już późno i czas się rozstać”. A przecież jest się czym przejąć, oto bowiem profesor opowiada o pewnej swej przygodzie z hrabią Szemiotem, którego rodzina została doświadczona przez nieszczęście. Profesor odwiedza mężczyznę w związku z badaniami nad językiem żmudzkim, a hrabia dysponuje ponoć bogatym księgozbiorem, który może mu pomóc. Zaraz po przybyciu na miejsce jest profesor świadkiem dziwnej sceny, podczas której poznaje słabą na umyśle matkę Szemiota. Jak się później dowiaduje od leczącego ją doktora, kobieta, będąc brzemienną, została zaatakowana przez niedźwiedzia, co tak ją przeraziło, że odeszła od zmysłów i od tej pory wymaga stałej opieki. Niektórzy szepczą zaś, że hrabia Szemiot, którego potem powiła, ma w sobie coś z niedźwiedzia…
W tej niewielkiej książeczce pełno jest dawnych, tajemniczych wierzeń. Wraz z profesorem Wittembachem możemy się natknąć na czarownicę, która wyznaje wiarę w dawne, pogańskie bóstwa, na litewski lud (całość bowiem na Litwie właśnie się dzieje), szepczący cicho, że z hrabią Szemiotem coś nie do końca jest w porządku (głośno ma to odwagę powiedzieć tylko jego matka, ale kto by się przejmował wariatką?), są też stawiające włoski na rękach sceny, na przykład ta, gdy po ślubie hrabiego z wybranką jego serca, gdy wszyscy ucztują i się radują, na ganku pojawia się rozczochrana, blada, chuda kobieta (matka hrabiego), krzycząca przeraźliwie, wskazując na syna: „Na niedźwiedzia, na niedźwiedzia! Strzelać! Unosi kobietę! Zabijcie go! Ognia, ognia!”. A i zakończenie tej historii jest takie, że dziw doprawdy bierze, że Teodor i Adelajda przyjęli je tak obojętnie.
„Wij” również zaczyna się zwyczajnie, opisem ukraińskich studentów i ich całkiem przyziemnych obyczajów. Otóż młodzieńcy ci, gdy nadchodzi czas letniej przerwy w nauce, udają się pieszo w stronę swoich domów, po drodze za pomocą żebrów zbierając po chatach jedzenie i picie. Ci, którzy mieszkają daleko, potrzebują także znaleźć na noc jakiś dach nad głową, korzystają więc często z uprzejmości chłopów. Historia skupia się na wędrówce trzech postaci: teologa, filozofa i krasomówcy, którzy, złapani w drodze przez noc, szukają przyjaznej chaty. Zdaje się jednak, że jakaś siła nieczysta poplątała ich szlaki, na drodze jest bowiem ciemno choć oko wykol, a mimo tego, że mijali godzinę temu obsiane pola, które sugerowały, że jakaś zagroda jest blisko, nie znaleźli jednak żadnej ludzkiej siedziby. Co więcej, gubią nawet najmniejszą ścieżynę i już myślą, że będą musieli spędzić noc pod gołym niebem i z pustymi brzuchami, gdy w oddali dostrzegają w końcu upragnione światełko. I choć myślą, że oto ich wybawienie i miejsce, gdzie napełnią brzuchy i odpoczną przed dalszą drogą, bardzo się mylą. Starucha mieszkająca w tym domku szczególnie upodobała sobie biednego filozofa…
W „Wiju” Gogola niby też nic nie brakuje, bo jest i czarownica, która każe człowiekowi wozić się na swym grzbiecie, i widmo pięknej rusałki, i młoda, urodziwa niewiasta zmarła w kwiecie wieku, nad którą trzeba odprawić modły, i upiór, i latająca trumna, jednak sposób, w jaki Gogol dochodzi do tych straszności jest mocno przyciężki. Pełne grozy momenty przeplatane są tak długimi passusami o życiu ukraińskiego ludu, że gdy już nastąpi prawdziwie mroczna scena, czytelnik nieomal zdąży przysnąć i zapomnieć, że ma się bać. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że „Wij” to typowy pod względem narracji i języka wytwór swojej epoki, a jednak milszy mi gładki, przystępny styl Mériméego (a przecież jego nowela jest jedynie o trzydzieści lat młodsza od opowiadania Gogola!). I tam w końcu długo budowane jest napięcie, podsuwane są pewne niepokojące pogłoski, w które nie wiemy, wierzyć czy nie? Jednak podczas gdy „Lokis” mnie zaintrygował, „Wij” niestety uśpił, choć muszę przyznać, że końcowa scena w kaplicy jest świetna. Gdzie było więcej folku? Chyba jednak w „Lokisie”, ale jeśli chodzi o grozę to wygrywa „Wij”. O ile nie zaśniecie przed zakończeniem.
Skala strachu: ★★✩✩✩ („Lokis”) / ★★★✩✩ („Wij”)
Ocena ogólna: 4/6 / 2+/6
Książki przeczytane w ramach wyzwania KLASYKA HORRORU 2
Pingback: Recenzje od A do Z | Książkowe światy - moje recenzje książek
Hmm, ciekawe, ale mimo Towich zapewnień, że Lokis jest ciekwaszy, mam większą ochotę na Wija. To pewnie przez te studenckie swawole 😀
😀 Obie są króciutkie, więc można szybko sprawdzić, czy przypadną Ci do gustu 🙂 „Wij” był dla mnie przyciężki, ale np. mojemu T. się podobał.
Też ciągle wracam do tej myśli, że dzisiaj boimy się jednak czegoś innego: ale czy faktycznie gore, czy może pewne aspekty socjologiczne obecne w klasyce nadal nas przerażają? Bo myślę, że to drugie. Za oba teksty dopiero się zabieram — chcę o nich napisać pewnie w przyszłym tygodniu — ale już się zaczęłam zastanawiać, czy to nie jest aby też kwestia tłumaczenia? Początek „Wija” wydaje mi się mocno ciężki i nie do końca pisany dobrą polszczyzną. Co o tym sądzisz?
Tak, myślę, że masz rację, sama bardziej się boję tych socjologicznych aspektów, jak to nazwałaś, o wiele bardziej działają na mnie historie o zwyrodniałych ludziach niż o duchach, a gore przywołałam jako duży kontrast do tego, jak opisywano straszne sceny dawno temu 😉
Co do języka „Wija”, może to faktycznie kwestia tłumaczenia, z drugiej strony czytałam kiedyś inny tekst Gogola i miałam wrażenie takiej samej „przyciężkości” (albo tłumaczyła go ta sama osoba :D).
Czekam na Twoje opinie!
Na wszelki wypadek wyposażyłam się w jeszcze jeden przekład, zobaczymy!
Właśnie skończyłam „Lokis” :-). Zastanawiam się, czy to, że słuchacze chcą iść spać nie wynika aby z tego, że profesor opowiada straszną historię, nie szczędząc lingwistycznych detali — więc jak już wsiada na swojego konika (urywając narrację dość szybko po tragicznych wydarzeniach) wolą iść spać niż słuchać ;-). Biedny profesor Wittenbach ;-).
O, no może! Choć mnie to wszystko wciągnęło, lingwistyczne detale też, i okrutnie się dziwiłam Teodorowi i Adelajdzie 😀
Mnie również „Wij” wynudził i niestety nie wzbudził większych emocji. Jestem tym opowiadaniem rozczarowana 😦
Może to właśnie kwestia naszych oczekiwań, bo współczesny czytelnik spodziewa się po horrorze zupełnie czegoś innego? W każdym razie ja też się zawiodłam 😦
U mnie to chyba nie to, ponieważ zdaję sobie sprawę, że klasyczny horror znacznie różni się od tego współczesnego. Nawet te różnice cenię, dlatego sama jestem zdziwiona, że „Wij” mi się nie podobał. Było nudno, grozy jak na lekarstwo, a tytułowy wij pojawił się w zasadzie nie wiadomo po co.
Może żeby zabrać filozofa w zaświaty? Ale fakt, poza scenami w kaplicy wiele się tam nie działo, choć może XIX-wieczny czytelnik był pod wrażeniem 😉
Też pytanie jaką rolę mieli jego dwaj towarzysze? Bo w sumie odkąd czarownica wybrała się na przejażdżkę z filozofem, słyszymy o nich ponownie dopiero na koniec utworu.
Pingback: Podsumowanie kwietnia | Książkowe światy - moje recenzje książek