Autor: Mark Helprin
Tytuł: Zimowa opowieść
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 696
Rok pierwszego wydania: 1983
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska, Maciej Płaza
Źródło: Wypożyczona z biblioteki
Wyzwanie: Czytam opasłe tomiska (696 stron), Klucznik (wydana w roku 2014 – polskie wydanie), Okładkowe love, Z literą w tle
Są takie książki, które po prostu krzyczą: ja! ja! Wybierz mnie! Dokładnie tak było w moim przypadku z „Zimową opowieścią”. Przyjemnie wyglądający grubasek z przepiękną okładką zapowiadał… bo ja wiem? Magię, coś z pogranicza jawy i snu, skrzący się śnieg, może jakąś tajemnicę. I właściwie wszystko to dostałam, więc dlaczego mam ambiwalentne odczucia?
Nowy Jork. Wielkie, potężne miasto, które bez skrupułów pożera biedaków i bogaczy. Miasto bezlitosne, zimne, pełne ulic składających się na prawdziwe labirynty dla tych, którzy nie są z nim obeznani. Nowy Jork, który straszy odwiedzających swoją metalowo-szklaną paszczą. Do takiego miasta w latach 20. XX wieku przybywa Peter Lake. Szybko odkrywa, że w nowej rzeczywistości nie jest łatwo prowadzić uczciwe życie. Zostaje włamywaczem i członkiem gangu Krótkich Ogonów. A miasto obserwuje, miasto nie śpi. Nad Nowym Jorkiem krąży tajemnicza ni to chmura, ni to mgła, która ma moc wchłonięcia w swe białe kłęby nieostrożnego człowieka, ba, konia! Całego statku! Nigdy nie wiadomo gdzie lądują zaginione postaci.
Miasto przyciąga kolejnych bohaterów, których splątane losy możemy obserwować na kartach powieści – Beverly Penn, chora na gruźlicę młoda kobieta, Harry Penn, redaktor pism „The Sun” i „The Whale”, Sarah Gamely i jej córka Virginia, Christiana Friebourg i tajemniczy latający koń… Helprin niespiesznie zaplata wątki, zbliżając do siebie bohaterów, rozwikłując tajemnice sprzed lat, podróżując w czasie. Tu tak naprawdę najważniejsi nie są ludzie ani lata, bowiem autor porzuca swych bohaterów w różnych momentach, czasem na 100 i więcej stron, a potem równie niespodziewanie do nich wraca, a całość „Zimowej opowieści” toczy się od początku XX wieku przez prawie sto lat – w ostatniej części jest mowa o zakończeniu pierwszego Millenium, a więc zbliża się rok 2000. Najważniejszy jest Nowy Jork. Widać, że autor kocha i podziwia to miasto, bowiem przygląda mu się z wnikliwością jaką obdarzamy tylko osobę bądź rzecz, która nas niezmiernie fascynuje.
Spośród wszystkich miast, jakie Hardesty widział do tej pory, Nowy Jork jako pierwszy wydał mu się samowystarczalny, jak gdyby był w ogóle niezamieszkany i stanowił system pustych kanionów, podobny do tych, które przecinają pustynie na zachodzie. Przytłaczająca zabudowa, w której krzyżowały się i mieszały rozmaite czasy, nie prosiła nieśmiało o uwagę, jak to się dzieje w Paryżu czy Kopenhadze, tylko domagała się jej pełnym głosem niczym centurion wykrzykujący rozkazy.
Mnogość wątków nie byłaby jeszcze taka zła, bowiem prędzej czy później się one ze sobą splatają, jednak przeskakiwanie w czasie było bardzo męczące i wprowadzało lekki chaos. Ludzie pojawiali się i znikali, raz był rok, w przybliżeniu, 1920, po chwili – zbliżał się 2000. Do tego zakończenie… zawodzi. Przykro mi to pisać, bowiem pierwszą część czytałam z wypiekami na policzkach, jednak gdy wgryzałam się w treść, ta wydawała mi się coraz mniej smakowita. Momentami, jak tajemnicza mgła, pojawiały się znów błyszczące cudownie fragmenty, by po chwili wrzucić mnie w mdlący i nieciekawy wir literek. Spodziewałam się arcydzieła (takie słyszałam opinie o książce), więc czuję się trochę zawiedziona. Może gdybym znała Nowy Jork, poczułabym opisywaną przez Helprina magię miasta…
3+/6
Pingback: Recenzje od A do Z | Kultura czytania
Hmmm… no to jestem w kropce, bo też wiele dobrego czytałam o tej powieści i tylko czekałam sposobności, kiedy i ja poznam ową magię. A książkę mam na półce… No nic, wychodzi na to, że będę musiała sama się przekonać w czym rzecz 🙂
Koniecznie – bo ciężko mi było tym razem oddać swoje odczucia. Czekam na Twoją opinię, może Tobie książka przypadnie do gustu 🙂
„Ja, ja!” i do mnie krzyczy śnieg na okładce, choć wiem, że mogę się zawieść. Bo to raczej nie mój klimat. Twoje odczucia studzą te pierwsze okładkowe wrażenie. W sumie, gdyby było takie dobre, dawno bym po książkę sięgnęła 😉 Poza tym Nowy Jork na mnie nie działa 😉
Jeśli czujesz, że to nie Twoje klimaty to nie ma się co męczyć, szczególnie, że to niezła cegiełka 😉 Za to okładkę ma piękną ❤
Już wszystko ode mnie wiesz w kwestii tej powieści, jednak dodam mini-podsumowanie: mam takie wrażenie, że ta powieść po prostu nie przetrwała próby czasu. Polski czytelnik dostał ją ponad 30 lat po premierze i to po prostu widać…
Bardzo możliwe, że masz rację. Wiele się zmieniło w NY przez te 30 lat.
a ja ciągle nie mogę się za nią zabrać
Czasem trzeba poczekać na odpowiedni moment 🙂
ja póki co czekam na jakiś dobry moment, aby przeczytać tego Helprina w końcu.. ostatnio nawet wypożyczyłem ‚Pamiętnik z mrówkoszczelnej kasety’ ale jakoś przeleżało i oddałem do biblioteki.. tak więc Helprin czeka na dobrą chwilę..
Ja na razie odpuszczam Helprina. Opis „Zimowej opowieści” mnie zafascynował, a okładka uwiodła, ale „Pamiętnik…” jakoś mnie nie kusi.
Również zwróciłam uwagę na okładkę 🙂 Nie wiem jednak, czy przy takiej liczbie stron chcę ryzykować. Jednak czasem okładka to nie wszystko 😉
To prawda, okładka czasem może nas zwieść. Co do ryzyka, to wiesz – kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana 😀
To trzeba lubić szampana ^^ 😉
Też nie lubisz? 😀
Nie przepadam za nim, więc jakoś nam zawsze nie po drodze. 🙂
Kurde, a tak się zastanawiałam ostatnio nad tą książką…Bo papierowy egzemplarz kupiłam koleżance. Chociaż być może trzeba się będzie przekonać na własnej skórze, czy znajdę w Helprinie coś dla siebie.
Jak Cię ciągnie do tej powieści, Aniu, to spróbuj 🙂 Może Ciebie akurat zachwyci.
Mnie trochę przeraza ten koń na okładce – w sensie, ze odstrasza 😉 Do tego stopnia, ze wcale nie miałam ochoty na zakup tej książki. Szkoda mi tylko tego Nowego Jorku, nie wiem czemu, ale bardzo lubię powieści, których akcja toczy się w tym mieście, bez względu na jaka jego odsłonę decyduje się autor.
No to może jednak spróbuj? Mnie się wątek z koniem akurat podobał 😀 Gorzej, że tych wątków było strasznie dużo i zaczęły mi się potem plątać…
Hmm… szczerze mówiąc, to w ogóle mnie do niej nie ciągnie, dlatego trochę mi zal NY 😉
Jak nie ciągnie to nie ma się co zmuszać 😉
Pingback: Podsumowanie lutego | Kultura czytania - moje recenzje książek
Pingback: Liebster Blog Award… x 3! | Książkowe światy - moje recenzje książek
Pingback: „Podwójne życie Pat” J. Walton | Książkowe światy - moje recenzje książek