Autor: Doris Lessing
Tytuł: Pamiętnik przetrwania
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 298
Rok pierwszego wydania: 1974
Tłumaczenie: Bogdan Baran
Źródło: Kupiona
Mogłoby się wydawać, że obecnie książki z wątkiem post apokaliptycznym, ukazujące trwanie świata po klęsce, niczym nie mogą nas zaskoczyć. W ostatnich latach jest to dość silny trend, chyba szczególnie widoczny w literaturze młodzieżowej, by przywołać chociażby głośną serię „Igrzyska Śmierci” Collins czy „Dawcę” Lowry’ego. Jednak Lessing wzięła ten temat na warsztat już wiele lat temu, a jej książka „Pamiętnik przetrwania” została wydana w latach ’70. XX wieku.
Autorka stworzyła niepokojący obraz, pełen niedopowiedzeń. Nie wiadomo co konkretnie się stało, jaki czynnik spowodował upadek cywilizacji. Kolejna wojna światowa, jeszcze straszliwsza, z kolejną śmiercionośną bronią? Knowania polityczne, prowadzące do wydzielenia się wyraźnych grup społecznych – tych lepszych, bogatszych oraz tych biednych, którzy radzą sobie, jak mogą? Klęska ekologiczna, wyjałowienie Ziemi przez jej mieszkańców? Narratorka tej opowieści, pisząca swój pamiętnik, tego nie zdradza. Pisze po prostu:
Wszyscy pamiętamy tamten czas. Dla mnie był taki sam jak dla innych. A jednak ciągle sobie opowiadamy szczegóły wspólnie przecież przeżytych wydarzeń, powtarzamy to wszystko, słuchamy, jakbyśmy chcieli powiedzieć: <<Z tobą też tak było, prawda? A więc to by się potwierdzało, tak, to tak właśnie było, musiało tak być, nie przywidziało mi się>>.
I tak zaczyna snuć swą opowieść, dzień po dniu, zdarzenie po zdarzeniu. Coś się stało i większa część miasta opustoszała. Ludzie uciekają gdzieś, tam, bo wieść niesie, że są tam jeszcze żyzne gleby i warunki do życia. Lecz potem słuch o nich ginie – nie wiadomo, czy udało im się przeżyć i czy powtarzane plotki o lepszym miejscu nie są tylko legendą. Wszystko się dezawuuje, dorobek cywilizacji zostaje zdmuchnięty jak niepotrzebny pyłek, a ludzie przejawiają już niemal wyłącznie podstawowe instynkty. Trzeba przetrwać. Ogrzać się. Zdobyć pożywienie. Nie dać się zabić.
Na ulicach zaczyna się toczyć równoległe życie: zbierają się tam grupki młodych ludzi, niemalże dzieci, które formują się w klany zapewniające im bezpieczeństwo. Są razem, bo muszą, nie dlatego, że specjalnie się o siebie troszczą.
Narratorka obserwuje to wszystko przez okno, jest na zewnątrz wszelkich gangów. Siedząc sama w mieszkaniu, nie mając nic do roboty, rozmyśla, wpatrując się w ścianę. Okazuje się, że ściana nie jest taka zwyczajna, bowiem za nią, jakby wewnątrz niej, ukazują się różne światy. Jakieś pokoje, raz puste i pełnie nieładu, innym razem pełne osób, które jej nie dostrzegają. Różne scenki przewijają się przed oczami kobiety, niejasne, oderwane od siebie, nierzeczywiste jak sny. Później znikają, a ona niewiele z nich pamięta. Ale wie, że coś jest za ścianą…
I pewnego dnia z tamtego świata przybywa do niej Emily. Dziwna dziewczynka, o nieokreślonym wieku, raz bowiem zdaje się dwunastolatką, raz znów prawie dorosłą kobietą. Nieuchwytna, tajemnicza, przyprowadza ze sobą zwierzątko – Hugona. Ta paskudka to jakaś hybryda, ni to pies, ni kot, stworzenie o żółtej sierści i zielonych oczach. Kobieta ze zdziwieniem przyjmuje jej przybycie nie wiadomo skąd. Przyprowadza ją mężczyzna, który prosi, by narratorka się Emily zaopiekowała i… równie nagle znika.
Tak, postawiona w sytuacji bez wyjścia, kobieta bierze odpowiedzialność za dziewczynę i przyjmuje ją pod swój dach, jednak nigdy jej nie rozumie, a i ona nie jest skora do zwierzeń. Wkrótce nastolatka zaczyna wychodzić na ulicę, do coraz liczniejszych gangów, które, gdy już sformują szyki i zbiorą jedzenie, ruszają do mitycznych krain. Jednak czas jest nieprzyjazny dla ludzi i wymusza coraz bardziej agresywne zachowania. A najbardziej bezwzględne stają się małe dzieci, które nie pamiętają lepszego świata…
Zaintrygowałam Was? To teraz muszę to powiedzieć: męczyłam się z tą powieścią. Sięgnęłam po nią jeszcze w połowie października i poczytywałam po kilkanaście kartek, a potem ją odkładałam. W międzyczasie zapoznałam się z kilkoma innymi tytułami, a do „Pamiętnika przetrwania” jakoś mnie nie ciągnęło. Co się stało?
Ta książka ma bardzo „duszną” atmosferę. Aż nie chce się wchodzić w jej świat, bo tak odpycha to, co opisane jest na jej kartach. Trochę mi tu również nie pasowała forma pamiętnika, bowiem z tego powodu narrator był tak samo „mądry” jak i my, a ja chciałam się dowiedzieć co spowodowało, że świat znalazł się w opisywanym położeniu i jak to się skończyło? „Pamiętnik przetrwania” nie ma tak naprawdę początku ani końca, autorka wrzuca nas w świat przedstawiony, wlecze po nim przez prawie 300 stron i wyrzuca – też w środku akcji, zakończenie jest otwarte. Przez to wszystko ciężko było mi przetrawić tę książkę i choć tematyka stanowczo zasługuje na uwagę, to jednak forma nie przypadła mi do gustu…
3/6
Pingback: Recenzje od A do Z | Kultura czytania
No niby tak duszno i męczliwie, a ja się zachwyciłam – przekupiły mnie te dziecięce agresywne gangi i hybryda psa-kota, wraz z tą całą oniryczną męczarnią, gdzie nic nie wiadomo 😀 Lessing w ogóle taka brutalna jest. Potrafi wyciągnąć ciemność z każdego możliwego kąta 🙂
Ja się tym razem nie zachwyciłam – może trafiła na zły czas?… Za to jej „O kotach” mi się bardzo podobało, także na pewno dam jeszcze Lessing szansę 🙂
Polecam „Piąte Dziecko” – węzeł w brzuchu gwarantowany 😉 I „Idealne Matki” – cudownie perwersyjne 😀
Cudownie perwersyjne, mówisz 😀 Będę mieć na uwadze.
Miej 😀
Pingback: Podsumowanie listopada | Kultura czytania