Autor: Katherine Paterson
Tytuł: Most do Terabithii
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 238
Rok pierwszego wydania: 1977
Tłumaczenie: Maria Skarbińska-Zielińska
Źródło: Wypożyczona z biblioteki
Choć od tych czasów nie minęło znowu tak wiele lat, trochę już zapomniałam jak to jest być dziesięcioletnim dzieckiem i mieć poczucie, że odstaje się od reszty, że nigdzie się nie pasuje. Kiedy więc zabrałam się do lektury „Mostu do Terabithii” cofnęłam się w czasie i zanurzyłam we wspomnieniach z dzieciństwa.
Jess jest właśnie takim dzieciakiem. Ukrywa przed kolegami, że jego największą pasją jest rysowanie, bo wydaje mu się, że to niemęskie. W domu właściwie nikt go nie rozumie: ojciec jest wciąż nieobecny (całymi dniami szuka pracy), matka strofuje go, by wydoił krowę zamiast zajmować się bzdurami, siostry zwykle się z niego wyśmiewają, może poza młodszą od niego Mary Ann, no ale to jednak dziewczynka, a jak tu się bawić ze smarkulą, nawet, jeśli jest całkiem sympatyczna? Chłopak czuje się wyizolowany, ponieważ nie ma nikogo z kim łączyłaby go nić porozumienia – może poza ukochaną nauczycielką muzyki, młodą hippiską. I wtedy pojawia się ona – Leslie, nowa sąsiadka. Dziewczynka wprowadza się do domu niedaleko miejsca zamieszkania Jessa i w naturalny sposób chce się z nim zapoznać. Chłopiec początkowo jest niechętny kontaktom z dziewczynką, boi się ośmieszenia w gronie kolegów, stopniowo jednak przekonuje się do nowej koleżanki. Niechętny podziw budzi w nim fakt, że choć on przez całe wakacje przygotowywał się, by we wrześniu wygrać biegi, które na przerwach w szkole urządzał razem z kolegami, wyścig wygrywa niespodziewanie właśnie ona, Leslie.
Jest to zderzenie dwóch światów: Jess, choć obdarzony wrażliwością, z braku możliwości ćwiczenia swojej wyobraźni jest zdumiony przemyśleniami Leslie. Dziewczynka jest wielką fanką książek i w fascynujący sposób opowiada mu ich treść, a chłopiec w głowie momentalnie przerabia jej opowieści na rysunki. Z dnia na dzień, wśród wspólnych zabaw Leslie da Jessowi coś najcenniejszego: bezwarunkową akceptację i przyjaźń. Dzieci coraz częściej udają się na wyprawy do lasu, gdzie, po przekroczeniu rzeczki za pomocą starej liny zawieszonej na gałęzi, znajdują się w Terabithii – zainspirowanej przez lekturę „Opowieści z Narni” tajemniczej krainy, w której są królem i królową i gdzie onieśmiela ich piękno przyrody.
Jednak w beztroskę i radość ich dni wcina się pewne wydarzenie, które zarzuca czarną zasłonę na to bajkowe miejsce. Coś nieodwracalnego, co w życiu dziecka w ogóle nie powinno się zdarzyć. Czy Terabithia przetrwa ten okrutny czas?…
Zachęcam do lektury nie tylko dzieci, dla których przeznaczona jest ta książka – to piękna opowieść dla każdego wrażliwego człowieka. I choć pewnie szybko ją przeczytacie (ma niewiele stron i dużą czcionkę) myślę, że na długo pozostanie Wam w pamięci dostojne królestwo Terabithii oraz król Jess i królowa Leslie…
5/6
Pingback: Recenzje od A do Z | Kultura czytania
Kiedyś oglądałam film i pamiętam, że był naprawdę fajny 🙂 Może kiedyś skuszę się i na książkę?
A ja właśnie nie widziałam filmu. Ale ja zawsze, jeśli oczywiście nie dowiem się o istnieniu książki po fakcie, staram się najpierw czytać pierwowzór literacki.
Skuś się, skuś, kuszę Cię tą recenzją 😀
Film widziałam, ale jakoś nie przeszło mi przez myśl, żeby sprawdzić czy jest literacki pierwowzór. Muszę koniecznie to nadrobić! 🙂
Koniecznie – jest tego warta 🙂
Dawno nie czytałam takiej książki, więc z chęcią bym powróciła do dzieciństwa za jej sprawą. Zwłaszcza, że widziałam film i choć nie pamiętam już szczegółów to w głowie mam to, jak dobrze mi się go oglądało 🙂
Polecam. Ja się wzruszyłam.
Pingback: Podsumowanie czerwca | Kultura czytania
Ostatnio obejrzałam film przypadkowo. Chciałam obejrzeć coś ładnego i miłego dla dzieci, bo byłam strasznie wykończona po pracy. W ogóle nie byłam przygotowana na takie traumatyczne przeżycia!
Fakt! Początek w ogóle nie zapowiada tej wstrząsającej końcówki.